Stefan Kisieliński to jeden z najbardziej rozpoznawalnych piłkarzy w historii Polonii Warszawa. Zawdzięcza to przede wszystkim lubianym zdjęciom ze swoją maskotką, która towarzyszyła mu w bramce – pluszowym misiem w czarnej koszulce. Oczywiście nie tylko tym zapisał się w annałach polskiego sportu. Przez pięć lat bronił bramki Polonii w początkach jej ligowych zmagań, na Konwiktorską trafił już jako reprezentant Polski.
Pierwsze piłkarskie kroki Stefan Kisieliński stawiał w rodzinnym Oświęcimiu, szybko jednak trafił do śląskich klubów. Był więc jednym z licznych w okresie międzywojennym graczy, którzy przybyli na Konwiktorską z Górnego Śląska. Jako zawodnik Policyjnego Klubu Sportowego z Katowic był wyróżniającym się piłkarzem na boiskach B-klasy, co dostrzegł w 1926 roku ówczesny kapitan związkowy kadry narodowej Tadeusz Synowiec, powołując go do reprezentacji Polski. W następnym roku Kisieliński przeniósł się do stolicy, gdzie rozpoczął studia w Państwowym Instytucie Wychowania Fizycznego. Grywał tam w siatkówkę i koszykówkę, zgłaszając równocześnie akces do sekcji piłkarskiej Polonii Warszawa.
Wydawać by się mogło, że przeskok z poziomu B-klasy na najwyższy poziom rozgrywkowy w polskiej piłce, jakim była utworzona na początku roku 1927 Liga, będzie dla młodego bramkarza za wysoki. Okazało się jednak inaczej. Po zdobytym już wcześniej doświadczeniu na arenie międzynarodowej (cztery gry dla reprezentacji Polski), poradził sobie wyśmienicie. Jego debiut w meczu z 1. FC Katowice, mimo przegranej, chwalił „Przegląd Sportowy” (nr 41 z 15.10.1927, s. 3): W bramce gości wystąpił dawny gracz Policyjnego Kl. Sp. – Kisieliński. Pokazał on grę jak zawsze pierwszorzędną. W roku 1928 grał w bramce Czarnych Koszul na dobrym poziomie, będąc pewnym ogniwem drużyny, niejednokrotnie wywołując zachwyt u publiczności, która nie szczędziła mu zasłużonych gromkich oklasków. Nie bał się grać na przedpolu, często wybiegając z bramki, unieszkodliwiał ataki przeciwników. W takich interwencjach widać było u niego opanowanie i pewność siebie, a także wyborowy chwyt lecącej piłki, chociaż zdarzały mu się też zbyt ryzykowne wypady z bramki, po których przeciwnicy zdobywali gole.
Na początku kolejnego sezonu w bramce Polonii stanął Antonii Keller, ponieważ z uwagi na obowiązki służbowe Kisieliński nie mógł grać. Wrócił między słupki dopiero gdy Keller, po nieszczęśliwym wypadku w meczu z Klubem Turystów, doznał poważnej kontuzji. Jego występy walnie przyczyniły się do zdobycia przez Polonię 7. miejsca w lidze. Był pewnym punktem drużyny, która mogła na niego liczyć nawet w najcięższych momentach na polu karnym polonistów. Dobitnie pokazał to np. mecz z Czarnymi Lwów. Pierwsze zakusy na bramkę Polonii, niejednokrotnie bardzo niebezpieczne, rozbiły się o świetną grę Kisielińskiego. Jemu to głównie zawdzięcza drużyna, że napór Czarnych załamał się. Kisieliński chwyta po prostu wszystkie strzały, a parokrotnie wyłapywał piłki z pod nóg przeciwników – pisał „Przegląd Sportowy” (nr 50 z 17.08.1929, s. 2).
Tadeusz Grabowski na łamach „Przeglądu Sportowego” (nr 16 z 22.02.1930, s. 4), opisując grę bramkarzy ligowych, tak o nim napisał: Kisieliński jest najlepszym bramkarzem, jeżeli chodzi o górne strzały. Psychika jego jest nastawiona już w tym kierunku, iż strzał pójdzie górą, dlatego łatwe nawet do obrony dolne strzały kompromitująco przepuszcza. Ze wszystkich naszych bramkarzy ma najszybszy wybieg. Styl jego można porównać ze sposobem gry Stuhliauta bramkarza 1.F.C. Nürnberg, który słynie z ryzykownych wybiegów i gry jako trzeci obrońca.
Rok 1930 był dla Polonii najlepszym sezonem od powstania Ligi, w końcowej tabeli warszawski zespół uplasował się na 4. miejscu. Przy czym do końca sezonu Czarne Koszule walczyły o podium, jednak musiały uznać wyższość krakowskich drużyn Cracovii i Wisły oraz rywala zza między, Legii. To właśnie z Wojskowymi Polonia rozegrała pamiętny mecz na ligowym finiszu. W roku bieżącym konkurujące kluby Legia i Polonia walczyły już nie tylko o pierwszeństwo w stolicy, lecz również o prawa do tytułu mistrza Ligi. (…) Za wysoko cyfrową porażkę Kisieliński bynajmniej odpowiedzialności nie ponosi. Bramki padały przeważnie z bliskich odległości, wobec czego były trudne do obrony. Obrońcy Polonii popełniali szereg błędów taktycznych i nie potrafili zaszachować napadu przeciwnika – pisał „Nasz Przegląd” (nr 275 z 6.10.1930, s. 5). Polonia, mimo prowadzenia na początku spotkania 3:1, po bramkach Pazurka, Ogrodzińskiego i Malika, nie potrafiła dowieźć zwycięstwa do końca spotkania, a sytuacje w meczu zmieniały się jak w kalejdoskopie. Przebój Rajdka (znów Seichter) likwiduje w ostatniej chwili Nowikow na korner: dwa strzały Ciszewskiego i Nawrota mijają się z celem: potem doskonałą bombę Nawrota chwyta Kisieliński. (…) Po paru chybionych strzałach Ciszewskiego i Nawrota ciągle wymykający się z pod kontroli Seitchera, Rajdek przebija się – Kisieliński zamiast wybiec, czeka na strzał, którego nie potrafi utrzymać przy sobie, a nadbiegający Nawrot dobija piłkę 3:3 – relacjonował „Przegląd Sportowy” (nr 81 z 8.10.1930, s. 3). Napór Wojskowych na bramkę Polonii trwał do końca spotkania, które zakończyło się wynikiem 8:4 dla Legii.
W ostatnich dwóch sezonach spędzonych w barwach Czarnych Koszul Kisieliński dzielił się występami w bramce z Piotrem Kornijewskim oraz Janem Laskowskim. Spadek Polonii z Ligi w roku 1932 był wielką sensacją w warszawskiej piłce, po której to 31-letni golkiper zakończył piłkarską karierę. Nie oznaczało to jednak końca jego związków ze sportem. W latach 30. pracował jako dziennikarz sportowy, był m.in. redaktorem działu sportowego „Polski Zachodniej”, „Dziennika Polskiego” i „Zagłębia Węglowego”. Walczył w kampanii wrześniowej 1939 roku, został ranny i dostał się do niewoli. Jako jeniec oflagu należał do głównych organizatorów życia sportowego w obozach jenieckich, m.in. w Waldenbergu i Murnau. Po powrocie do Polski w 1945 roku zaangażował się w odbudowę struktur sportowych na Śląsku, był członkiem zarządu Polskiego Związku Piłki Nożnej. W latach 1949-1950 pełnił funkcję członka kapitanatu selekcjonerskiego w kilkunastu spotkaniach polskiej reprezentacji, a w listopadzie 1950 roku objął stanowisko sekretarza Głównego Komitetu Kultury Fizycznej. 9 marca 1951 roku Stefan Kisieliński popełnił samobójstwo – jest wersja, że posunął się do tego desperackiego czynu ze względu na szykany ze strony UB.
W latach 1936-1939 i 1945 w Polonii grał jego brat Walerian – napastnik, również reprezentant Polski, wcześniej gracz m.in. Cracovii i Wisły.
Reprezentacja Polski:
W sierpniu 1926 roku Stefan Kisieliński dostał powołanie do reprezentacji Polski na mecz wyjazdowy z Węgrami. Zawody na stadionie w Budapeszcie rozpoczął jako bramkarz rezerwowy. Po pierwszej połowie gospodarze prowadzili już 3:0, więc po przerwie kapitan związkowy Tadeusz Synowiec zdecydował się na dokonanie dwóch zmian. Jedną z nich była zmiana w bramce. Szumiec zdenerwowany trzema golami nie może grać dalej. Czuje, iż nie ma on swojego dnia, ustępuje miejsca Kisielińskiemu, bramkarzowi drugoklasowego Policyjnego klubu sportowego z Katowic, którego debiut na terenie międzynarodowym wypadł wręcz wspaniale. Ten młody gracz pełen zapału, brawury i przytomności umysłu, szybki, zdecydowany i odważny, będzie na pewno częstym gościem w naszej państwowej jedenastce – opisywał jego debiut w kadrze „Przegląd Sportowy” (nr 34 z 28.08.1926, s. 1). Spotkanie zakończyło się porażką polskiej drużyny 1:4, a nasz bohater skapitulował tylko raz po strzale Gyuly Senkeya w 61 minucie.
Jego dobra postawa na boisku zaprocentowała kolejnymi powołaniami do kadry narodowej, które otrzymał już na jesieni. Reprezentacja Polski w październiku 1926 roku wyjechała do Skandynawii na dwa mecze ze Szwecją i Norwegią. Pierwszy mecz biało-czerwoni przegrali 1:3, lecz „Stadjon” (nr 42 z 21.10.1926, s. 8) pochlebnie ocenił grę naszego bohatera: Bramkarz Kisieliński usprawiedliwia swój rozgłos, biorąc cały szereg niebezpiecznych strzałów; wykazuje wprawdzie mniej techniki i rutyny od Domańskiego, co jednak nadrabia w zupełności brawurą, odwagą i szybkością orientacji. Natomiast drugie spotkanie, mimo wygranej Polaków 4:3, nie było udane dla bramkarza PKS Katowice. Widać było u niego zdenerwowanie i niepewność przy podejmowaniu decyzji w niebezpiecznych chwilach pod naszą bramką, jak to było przy trzecim golu Norwegów. Strzał z 20 metrów puszcza Kisieliński, sądząc, że idzie w aut – podawał „Przegląd Sportowy” (nr 42 z 23.10.1926, s. 3).
Wiosną 1927 roku Stefan Kisieliński wziął udział w wypadzie do Budapesztu, gdzie polscy policjanci rozegrali spotkanie towarzyskie z policją węgierską. Skład naszych mundurowych był oparty przede wszystkim na graczach Policyjnego KS Katowice. Kisieliński, mimo przegranej z Węgrami, rozegrał tam dobre zawody, zbierając bardzo pochlebne opinie. Pomeczowe wypowiedzi na temat jego wspaniałej gry przytoczył „Przegląd Sportowy” (nr 36 z 23.04.1927, s. 5): Sędzia p. Birno: Polacy grali fair i ofiarnie. Na wyróżnienie zasługuje znakomity i fenomenalny bramkarz Kisieliński, który stanowi bardzo wysoką klasę. (…) Słynny internacjonał węgierski, król footballu budapesztańskiego, Orth, mówi: Drużyna polska grała fair i ofiarnie. Jej atak mógł wykorzystać dwie sytuacje podbramkowe. W drużynie wybijali się na pierwszym miejscu bramkarz Kisieliński, którego można nazwać drugim Zamorą.
W kolejnych trzech meczach reprezentacji Polski w 1927 roku z Rumunią oraz w roku 1928 z USA i Szwecją kapitan związkowy Tadeusz Kuchar znów stawiał na Kisielińskiego. W pierwszych dwóch spotkaniach Polacy nie potrafili jednak pokonać swoich przeciwników, kończąc mecze wynikiem remisowym. Świeżo upieczony polonista w tych spotkaniach był wyróżniającym się graczem, o czym może świadczyć opis jego gry w warszawskiej prasie. Kisieliński w bramce był na swojem stanowisku zupełnie dobry. Kilkakrotnie nawet pokazał, że potrafi interweniować skutecznie w ciężkich sytuacjach – opisywał „Nasz Przegląd” (nr 160 z 11.06.1928, s. 5).
Swój ostatni swój mecz w reprezentacji Polski Stefan Kisieliński rozegrał 1 lipca 1928 roku na boisku 1. FC Katowice. Biało-czerwoni podejmowali reprezentację Szwecji, przy rekordowej na ówczesne czasy publiczności około 20 tysięcy osób. Już pierwsze minuty gry wykazały, że przeciwnik Polaków jest bardzo niebezpieczny. W 2 minucie róg przeciw Polsce ratuje Kisieliński i Polska znowu atakuje. Skutkiem nieuwagi Spojdy, prawoskrzydłowy gości przerywa się, centruje, lecz sytuację wyjaśnia Kisieliński wybiegiem (…) W toku gry, po bezładnej kopaninie na polu polskim, skutkiem słabego wykopu Bułanowa II, piłkę dostaje na nogę środek pomocy gości i ładnym strzałem poprzez linię naszej obrony i swojego ataku dosięga bramki. Gol padł w 9-ej minucie. Był on do obrony, lecz Kisieliński wadliwie się ustawił – pisał „Przegląd Sportowy” (nr 27 z 2.07.1928, s. 1). Po zdobyciu prowadzenia przez gości nasza drużyna zaczyna atakować i już w 25 minucie udaje się jej doprowadzić do wyrównania, po pięknym strzale Wawrzyńca Stalińskiego. Szwedzi po wyrównaniu przez naszych zrywają się do ataku. Przenoszą prawą stroną (znowu przez Spojdę) grę na pole Polski. Pada strzał, lecz Kisieliński jest na miejscu i broni ładnym wybiegiem i skutecznie hamuje rozpęd Szwedów – relacjonował dalej „Przegląd Sportowy”. W drugiej połowie nasze ataki suną na bramkę Szwedów, a swoich sił strzeleckich próbują Karol Kossok, Staliński i Wacław Kuchar. Ten ostatni po pięknej centrze Ludwika Szabakiewicza zdobywa gola dla naszej drużyny i po kilku jeszcze sytuacjach podbramkowych, tak z jednej jak i z drugiej strony boiska, sędzia kończy spotkanie. Zwycięstwo Polska ma do zawdzięczenia całej drużynie, a przede wszystkim Kisielińskiemu w bramce, Wackowi Kucharowi i Stalińskiemu w ataku oraz świetnemu Kotlarczykowi i Karasiakowi w obronie” – oceniał na koniec swojej relacji „Przegląd Sportowy.