Polecamy Waszej uwadze kolejny felieton Domana Nowakowskiego:
PLAC SZCZEPANIAKA – WIDOK Z OKNA
WŁADZA MYŚLI…
Jakoś jesienią 1990 roku postanowiłem gadać do ludzi przez radio. Dziwny pomysł, ale czuję się usprawiedliwiony: miałem raptem 22 lata, byłem takim sobie zwykłym studenciakiem i gadanie przez radio bardzo mi się podobało, gdyż dawało poczucie ważności, czy jakoś tak.
Wstąpiłem tedy do świeżo powstałego Radia Zet, bo kumpel Rafał już tam był – i mi powiedział, że biorą każdego, z ulicy. No więc poszedłem – i faktycznie mnie wzięli. Potem okazało się, że jest z tym pewien problem, gdyż przez radio nie wystarczy gadać – trzeba jeszcze mieć o czym. Pomyślałem, że – skoro na niczym innym za bardzo się nie znam – będę gadał o sporcie. Szczerze mówiąc na sporcie też się nie znałem, bo byłem zwykłym kibicem, a nie ekspertem. Coś jednak czułem, że nikt w tym nowym wtedy radiu nie sprawdzi realnego stanu mojej wiedzy…
I tak się właśnie zaczęła moja kariera sportowego dziennikarza – i moje peregrynacje po warszawskich obiektach sportowych. Wcześniej, owszem, bywałem i tu i tam, by powąchać sportu, ale wtedy to już zacząłem dużo i często, no bo za pieniądze, co nie? Jak się ma 22 lata i jest się Panem Dziennikarzem, i jeszcze za to płacą…
Bywałem zatem dosłownie wszędzie, od AWFu z siatkarkami, po WAM z piłkarkami ręcznymi! Swoją drogą – ileż wtedy było w Warszawie różnych klubów na ekstraklasowym poziomie! Jako że na Polonii bywałem już wcześniej – znałem zatem dobrze tę naszą malutką halę. Kiedy zatem wybrałem się, by zrelacjonować dla radia koszykarski mecz Największego Klubu PRLu, czyli Legii… cóż, nie spodziewałem się Bóg wie czego, wiedziałem, że to nie będzie Madison Square Garden, tym niemniej… jednak myślałem sobie, że ujrzę przynajmniej coś w rodzaju hali sportowej. Trafiłem jednakowoż do jakiejś salki gimnastycznej, wciśniętej między XIX-wieczne koszary, gdzieś na tyłach Łazienek. Normalna salka, wiecie, taka z drabinkami. Kibice siedzieli zasię na szkolnych ławkach – tych od WFu. Przy owej salce to nawet mikrohala na K6 wyglądała jak Torwar.
No dobrze, a po co ja tak przynudzam na wstępie? A bo pamiętam, jak ze zdziwieniem spytałem lokalnego kibica, czy naprawdę taki klub Legia nie ma normalnej hali? Przecież to w końcu koszykarska ekstraklasa, a tu taki obciach jakby… Spojrzał na mnie z wyższością pt „a kolega to chyba ze wsi przyjechał, prawda?” (jak on to poznał?!) – i zaczął mi tłumaczyć. No i uwaga, w jaki sposób on mi to tłumaczył: otóż wyjaśniał, że porządnej hali Legia nie ma, bo mieć nie może! Bo Legia to Warszawa, a Warszawa to Stolica, a Stolica nie jest jakąś wiochą, więc tutaj to nie jest tak jak na wsi – że ot, tak – hop, siup – i budujemy sobie halę sportową. Tu trzeba wszystko projektować powoli i z namysłem. Serio, tak mi to wszystko objaśnił ów zielony kibic!
Tak mi się jakoś przypomniało tamto tłumaczenie, gdy wpadł mi w oko pomysł na budowę Wielkiej Hali Sportowo Widowiskowej na dwadzieścia pięć tysięcy ludzi, która to hala ma ponoć powstać na błoniach przy Narodowym. Jeśli faktycznie długość i staranność namysłu ma świadczyć o wadze, wielkości, tudzież stołeczności miasta, to rzeczywiście – Warszawa jawi się jako metropolia bijąca na głowę nawet Waszyngton!
Wiecie, od tej mojej wizyty na zielonym meczu koszykówki minęły już prawie trzydzieści dwa lata… A zamyślone władze miasta Warszawy najwyraźniej nadal się namyślają… Rekord do Księgi Guinessa?
Cóż, nad halą dla Polonii też myślą. Ten temat również jest „Neverending Story” – szlagwort dużo starszy od piosenki o tymże tytule.
To wszystko chodziło mi po głowie, gdy w pewien lutowy, wietrzny wieczór wkraczałem na mecz naszych koszykarzy do Hali na Kole. Na dworze tradycyjny, polski luty, czyli plus sześć i wiatr robiący to, co zwykle robi w Kieleckiem… I faktycznie, można się było poczuć jak w Kielcach, gdyby nie to, że pojemność Hali Legionów wynosi…
Okej, dość złośliwości! Trzeba przyznać, że w tym wypadku nie ma co się czepiać – Hala na Kole do meczu trzeciej ligi kosza pasuje idealnie (okej, liga druga – poziom trzeci, nadal jakoś denerwują mnie te „nowinki” cyferkowe). Poziom meczu z Piasecznem też mi pasował. Jasne, dla osoby oglądającej koszykówkę wyłącznie w telewizorze „basket bez Murzynów” zawiera czasem zaskakujące elementy, jako że piłka dość często nie wpada, nierzadko nawet się gubi… ewentualnie np. do przerwy rywal umie wrzucić Polonii całe czternaście punktów.
To wszystko jest nieważne, bo takie jest zawsze prawo początków. Najważniejszy jest fakt, że nasza Polonia przejechała się po Piasecznie jak walec – i podobnie przejeżdża po wszystkich rywalach z tej ligi. Z dzieciństwa pamiętam zielonogórski Zastal, który na tym samym poziomie rozgrywkowym, przy minimalnej ilości widzów, w podobny sposób demolował swych przeciwników. Oni też się wtedy rozkręcali – dziś są wielokrotnymi mistrzami Polski, z wielką halą na pięć tysięcy widzów, która co jakiś czas wypełnia się do ostatniego miejsca…
…czego i Polonii życzę – zamiast tego dziwacznego projektu „szybowca z wielką szybą” przy K6.
Doman Nowakowski