Zapraszamy do lektury wywiadu z trenerem Maciejem Gordonem udzielonego redakcji SKK Polonia Warszawa. Rozmowa miała miejsce tuż po zwycięstwie 72:57 w rozstrzygającym, drugim meczu finałowym z Top Market MKS Pruszków, pieczętującym awans koszykarek Polonii do ekstraklasy.
Panie trenerze, zapytam najpierw o emocje po wygraniu 1. ligi i uzyskaniu awansu do ekstraklasy.
Emocje były olbrzymie. Zdawaliśmy sobie sprawę, że rewanż będzie niemal jak wojna. Tak jak i w pierwszym meczu – byliśmy na to przygotowani. A emocje? W pewnym momencie „pękłem” i rozpłakałem się ze wzruszenia. To jest mój pierwszy awans do ekstraklasy. Tym bardziej jestem dumny z zespołu. Dziewczyny z dużą konsekwencją i inteligencją realizowały założenia w finałowych starciach. Oczywiście, błędy też popełniały, ale nie takie, które mogłyby przesądzić o wyniku meczów. Podjęły fenomenalną walkę, były zdyscyplinowane taktycznie i doskonale broniły oraz umiejętnie wcielały podczas gry nasze pomysły. Takim było chociażby postawienie na taktykę „zona press” [czyli obrona strefowa na całym parkiecie – przyp. red.], w ustawieniu 2-2-1. Przy Konwiktorskiej wyszło to świetnie, Pruszków się pogubił. U siebie dużo akcji rozgrywaliśmy, angażując grającą w barwach rywalek Olivię Szumełdę-Krzycką, przez co brakowało jej sił w końcówce pierwszego meczu [61:56 dla Polonii – przyp. red.] i szybko „złapała” w meczu w naszej hali cztery faule. W rewanżu [72:57 dla Polonii] już tylu przewinień nie miała, ale też widać było po niej zmęczenie. Zwłaszcza w momencie, gdy na dwie minuty przed końcem oddała rzut, po którym piłka nie doleciała do obręczy. Muszę jednak podkreślić, że to jedna z najlepszych zawodniczek 1. Ligi Kobiet i szkoda, że obecnie nie występuje w ekstraklasie.
Jeśli chodzi o nasz zespół, to nie chciałbym przesadnie wyróżniać żadnej z dziewczyn, bo wszystkie realizowały założenia i zasługują na olbrzymi szacunek. Każda, swoją postawą, miała wpływ na drużynę i na ten sukces. W szatni panowała znakomita atmosfera, która udzielała się nawet tym naszym zawodniczkom, które nie grały. One także były cały czas z zespołem, żyły na ławce. Mogłem się obawiać, czy gdzieś w głębi duszy – wśród zmienniczek – nie ma ukrytego żalu za brak występu. A tymczasem jestem zbudowany ich postawą i wsparciem. Stworzyliśmy fajny zespół, który miał awansować w ciągu dwóch–trzech sezonów. Nawet ja nie spodziewałem się, że osiągniemy cel już w pierwszym sezonie.
Kiedy więc był taki moment, w którym Pan poczuł, że wszystkie elementy pracy zespołu „zagrały”, wsparte dobrą atmosferą w drużynie i w związku z tym awans jest w zasięgu?
Bardzo ciężko przepracowaliśmy pierwszą część sezonu. Dostrzegałem wówczas momenty „zachwiania” atmosfery i zmęczenia dziewczyn. Trochę się z tym kryły i rozmawiały o wyczerpaniu między sobą. Ale postanowiliśmy wspólnie, że do stycznia musimy mocno „zasuwać”. Dopiero potem mogły liczyć na nieco większy luz, mniejsze obciążenia treningowe. Zmieniliśmy wtedy trochę mikrocykl treningowy. To dało rewelacyjny efekt. Może to właśnie był przełom? Natomiast straszne dwa tygodnie przeżyłem z zawodniczkami, kiedy wiele z nich zaraziło się tym nieszczęsnym COVID-19. Ja też zachorowałem. I nawet nie przechodziłem choroby ciężko, nie o to chodzi. Miałem mętlik w głowie, bo zaburzył się mocno mój plan pracy. Zespół znalazł się na kwarantannie, na szczęście dla większości obyło się bez komplikacji. Poza „Misti” [kapitanka zespołu Marta Mistygacz – przyp. red.], która odchorowywała zakażenie wirusem ciężej. Na szczęście wydobrzała w kluczowym momencie fazy Play-Off. Z kolei „Sosna” [Klaudia Sosnowska] go uniknęła i obawialiśmy się, że w dalszej części sezonu może się zarazić. Trzymaliśmy kciuki, żeby to się oczywiście nie zdarzyło. W finale obie zagrały charakternie, choć oberwały – jedna po nosie, druga po wardze. „Misti” prawdopodobnie będzie czekać zszywanie wargi, „Sosna” została bardzo niefortunnie zahaczona – taka była walka. A jednak się nie wycofały i wróciły na boisko. Jestem z nich i z postawy całego zespołu bardzo dumny, podobnie jak cały nasz klub.
Poza szczęśliwym finałem, kiedy przeżył Pan jeszcze równie radosną chwilę w minionym sezonie?
Bardzo fajny rytm złapaliśmy w wyjazdowym meczu z Kątami Wrocławskimi [chodzi o rewanżowe spotkanie ćwierćfinału Play-Off, które koszykarki Polonii wygrały aż 96:63, tym samym rozstrzygając sprawę awansu do czołowej czwórki – przyp. red.]. Wtedy zacząłem myśleć „kurczę, może faktycznie nam się uda?”. Zaczęliśmy grać bardziej „zbilansowaną” koszykówkę, aktywniej wykorzystywaliśmy umiejętności naszej podkoszowej, Martyny Leszczyńskiej. To zafunkcjonowało. Kto wie, czy nie był to nasz najlepszy występ w rozgrywkach? Potem mieliśmy pełną kontrolę meczu z MUKS Poznań u siebie [77:58 dla Polonii w Warszawie]. W rewanżu – po ciężkim boju – odwróciliśmy losy praktycznie przegranego meczu. O rozstrzygnięciu półfinału zdecydowała różnica jednego punktu. I też był stres, bo czekaliśmy jeszcze w ostatnich sekundach na decyzję sędziów. W rewanżowym meczu finałowym w Pruszkowie istotny był dla mnie pomysł z ustawieniem taktycznym 1+4, z Martyną [Leszczyńską – przyp. red.] pozostawioną w polu „trzech sekund”, w ogóle nie wychodzącą poza jego obszar i tym samym praktycznie eliminującą wszystkie akcje „jeden na jeden” przeciwniczek. Powiedziałem dziewczynom, że jeśli wygramy „pomalowane” [czyli celne rzuty z pola „trzech sekund” – przyp. red.], to wygramy cały mecz [tak istotnie było – 30:18 dla Polonii – przyp. red.]. Myślę, że to była jedna z kluczowych kwestii dla tego zwycięstwa.
Jeszcze z jednej rzeczy bardzo się cieszę – że z tak mocną i doświadczoną drużyną, jaką jest MKS Pruszków, w każdym z czterech meczów udało nam się nie dopuścić do utraty więcej niż 60 punktów [w rundzie zasadniczej Polonia zwyciężyła 69:57 na wyjeździe i 54:52 u siebie – przyp. red.]. Słowa uznania należą się również pokonanym rywalkom. Moim zdaniem, też zasłużyły na awans – podobno organizacyjnie klub z Pruszkowa jest gotowy. Może dobrym pomysłem byłoby, żeby PZKosz przyznał im darmową „dziką kartę” i tym samym powstała ekstraklasa z parzystą liczbą uczestników? Zespół z Pruszkowa był – obok nas – na pewno najlepszy w 1. Lidze Kobiet. Klasą nie odbiegały też MUKS Poznań oraz AZS Politechnika Korona Kraków, na awans stać było sportowo także AZS Uniwersytet Gdański. Duży postęp zrobił też KKS Olsztyn, do którego wróciły dwie zawodniczki – w przyszłym roku ten zespół może być bardzo groźny.
Bardzo dziękuję za to podsumowanie! Wielkie gratulacje – dla zespołu i sztabu trenerskiego!
Dziękuję i dziękuję również wolontariuszom oraz całej naszej wspaniałej społeczności! Brakowało tylko kibiców na trybunach…
Redakcja SKK Polonia Warszawa
Fot. Adrian Stykowski Fotografia – SKK Polonia Warszawa