Koszykówka mężczyzn

Marcin Dutkiewicz kapitan drużyny KKS Polonia – Najważniejsze pytanie „kiedy derby”?

Podczas konferencji, na której zapowiedziano reaktywację ligowej drużyny Polonii Warszawa, wspomniałeś, że dwanaście lat nie było Cię w Warszawie. Jak się czułeś, wracając po tak długiej przerwie na Konwiktorską?

Powrót po takiej długiej przerwie jest dla mnie wyjątkowy. To właśnie tu, w 1998 roku stawiałem swoje pierwsze koszykarskie kroki, początkowo u boku trenera Adama Latosa, by po kilku miesiącach trafić pod skrzydła Piotra Bakuna.

Jak to się stało, że zacząłeś uprawiać akurat koszykówkę?

Tak jak każdy młody chłopak marzyłem o byciu piłkarzem. W drugiej klasie szkoły podstawowej mama zapisała mnie na treningi piłki nożnej do klubu Drukarz Warszawa. Miało to charakter zajęć dodatkowych, pozalekcyjnych. Treningi mieliśmy w Parku Skaryszewskim. Spędziłem tam cztery lata, ale zacząłem szybko rosnąć i już wtedy wiedziałem, że raczej nie zostanę drugim Paolo Maldinim. Dlatego zacząłem ćwiczyć w koszykarskiej Polonii, u trenera Adama Latosa. Mój pierwszy trening miał miejsce 15 września 1998 roku w Technikum Elektronicznym przy ul. Zajączka.

Czas spędzony w Polonii to litry potu wylane na treningach, liczne wyrzeczenia, konieczność wykształcenia w sobie samodyscypliny. Przez lata treningi łączyłem z nauką w innej szkole, rodzice przywozili mnie na nie z podwarszawskiej Zielonki, dopiero w klasie maturalnej dołączyłem do Zespołu Szkół im. Generała Andersa przy ul. Konwiktorskiej. Udało mi się osiągać sukcesy z kolegami z rocznika 1986. Pierwszy medal zdobyliśmy w 2002 roku, w kadetach, przegrywając tylko z Ósemką Wejherowo. Dwa lata później sięgnęliśmy po Mistrzostwo Polski juniorów, zdobyte na K6, potem jeszcze dwa wicemistrzostwa juniorów starszych w latach 2004 i 2005.

Mistrzostwo juniorów (U18) zdobyte w 2004 roku to Twój największy sukces z czasów młodzieżowych. Byłeś kapitanem tamten drużyny. Finałowy turniej graliście w hali przy Konwiktorskiej 6. Co pamiętasz z tamtych rozgrywek?

W półfinale pokonaliśmy Ósemkę Wejherowo, drużynę, która nigdy nam nie leżała. Przegraliśmy z nimi wcześniej w finałach kadetów (U16). Nasze ściany nam pomogły i półfinał wygraliśmy z bodaj 17-punktową przewagą. Finał graliśmy z zespołem z Torunia. Mecz od samego początku był bardzo wyrównany. Trybuny wypełniły się naszymi rodzinami, znajomymi – hala pękała w szwach! Pamiętam z tego meczu tyle, że Tomek Ochońko rzucił decydujący rzut na wagę zwycięstwa bodaj dwie sekundy przed końcową syreną. Euforia była olbrzymia. Szampany się lały strumieniami, wszystkiemu towarzyszyło morze łez szczęścia, dzięki poczuciu, że byliśmy najlepszą drużyną w kraju. Tego nie można zapomnieć. Przez kilka kolejnych kilka dni Warszawa była nasza!

Mógłbyś opowiedzieć więcej o czasach juniorskich? Jak sam wspomniałeś, okres ten obfitował w sukcesy, a Twój rocznik – 1986 – jest bodaj najbardziej utytułowanym w całej historii szkolenia w KS Polonia. W międzyczasie zdarzyło Ci się również trenować poza Warszawą.

W pewnym momencie koszykówka stała się nie tylko dodatkowym zajęciem pozalekcyjnym, a przerodziła się w coś więcej. Pasję, nierozerwalnie łączącą się z chęcią zwyciężania na każdym treningu, meczu. To było podstawą sukcesów. Ale cieszyła też możliwość trenowania z wieloma różnymi zawodnikami. Kiedyś policzyłem sobie, że począwszy od pierwszego treningu, przez kolejne 7-8 lat, w grupach w których grałem, przewinęło się około 80 zawodników! Na chwilę obecną tylko ja, Tomek Ochońko i Marcin Marchoff jesteśmy jeszcze aktywnymi zawodnikami. Ale gdyby nie Piotr Bakun, Adam Latos, czy Andrzej Kierlewicz, możliwe, że by nas dziś tu nie było.

Po gimnazjum trafiłem do Szkoły Mistrzostwa Sportowego, początkowo w Warce, później przeniesiono nas do Kozienic. Były to szkoły z internatem. Pozostawałem jednocześnie zawodnikiem Polonii – grałem w niej w ważniejszych meczach i w rozgrywkach posezonowych: ćwierćfinałach, półfinałach i finałach mistrzostw Polski.

W Warce i Kozienicach wiele się nauczyłem. Mieliśmy treningi dwa razy dziennie, do tego liczne turnieje i mecze międzynarodowe – masa fajnych wspomnień, o które teraz pyta mój syn, Michał, który sam trenuje koszykówkę. Już w pierwszej klasie w liceum w Warce trenowałem też ze starszymi – jednym z nich był wówczas „nieśmiały chłopak z Wrześni”, który zostawał po każdym treningu, kozłował cięższymi piłkami, ćwiczył i się doskonalił – Łukasz Koszarek. Wiele mi dały również zgrupowania kadr młodzieżowych reprezentacji Polski, młodzieżowe Mistrzostwa Europy, czy późniejsze granie przeciwko przyszłym zawodnikom euroligowych klubów, czy graczom z przeszłością w NBA.

W pierwszej drużynie debiutowałeś w drużynie, która zdobyła w 2005 roku brązowy medal. Jak wspominasz tamtą drużynę? Jak odnajdowałeś się w szatni z – co tu ukrywać – dużo starszymi zawodnikami? Czy np. początkowo do Arkadiusza Miłoszewskiego mówiłeś per „pan” – tak jak on dawniej zwracał się na samym początku do Witolda Ziółkowskiego?

Będąc jeszcze w Kozienicach oglądałem w telewizji mecze Polonii Warszawa, grającej w sezonie 2003/04 o brązowy medal. Zachwycałem się widowiskowymi zagraniami, podpatrywałem zawodników grających na mojej pozycji. A byli to naprawdę klasowi gracze! Po zakończeniu roku szkolnego trener Piotr Bakun zadzwonił do mnie mówiąc, że Polonia chce mnie włączyć do pierwszej drużyny. Możesz się domyślić, jaka była moja radość! Idąc na pierwszy trening miałem olbrzymią tremę.

Co do „panowania”: pamiętam sytuację z początku treningów, że do któregoś ze starszych kolegów powiedziałem „proszę pana…”, a w odpowiedzi usłyszałem „młody, jaki ku*** pan?!”, więc wołałem przyjąć wersję bezosobową. Ale to były takie początki, po kilku tygodniach byliśmy już na „ty”.

Mieliśmy świetny skład. Z Leszkiem Karwowskim, Krzysztofem Sidorem, Arkadiuszem Miłoszewskim, Krzysztofem Roszykiem, Łukaszem Koszarkiem. Do tego świetni obcokrajowcy, niekiedy z przeszłością w NBA: Otis Hill, Jeff Nordgaard, Walter Jeklin, Eric ElliottEric Taylor. Wszystko to układał trener Wojciech Kamiński. Rywalizacja była bardzo mocna, dzięki niej wiele się nauczyłem, zarówno sportowo, jak i pozasportowo. Jako najmłodszy nosiłem bidony z napojami, ręczniki, piłki. Na treningi przychodziłem jako pierwszy i często wychodziłem jako ostatni. Do tego komunikacja odbywała się w języku angielskim, którego początkowo nie znałem. Ten czas to była dobra lekcja pokory i cierpliwości.

Po mistrzostwie juniorów w 2004 roku większość waszej drużyny kontynuowała kariery w drugoligowych rezerwach KS Polonia. Grałeś w nich do wiosny 2006 roku, gdy wycofano zespół z rozgrywek w trakcie sezonu.

W moich pierwszych dwóch sezonach w Polonii plan był taki, że trenuję cały tydzień z seniorami, w soboty jestem w kadrze zespołu ekstraklasowego, a w niedziele gram w drugoligowych rezerwach, aby się ogrywać i łapać doświadczenie. Wówczas trenerami byli Krzysztof Lubaszka oraz Wojciech Królik. Bardzo fajni ludzie, dobrzy trenerzy – idealni dla takich zawodników, którzy pragnęli rozwoju, a zbyt dużej okazji na to nie mieli w seniorskich pierwszych zespołach. To był bardzo ciężki czas od strony organizacyjnej. Pieniędzy w klubie ciągle brakowało, trenerzy za swoje pieniądze kupowali wodę na treningi, przez co atmosfera była napięta. Można się było od tego odciąć samą grą na parkiecie. Trenerzy od strony psychologicznej wykonywali kawał świetnej roboty – umiejętnie nas motywowali, dzięki czemu te problemy pozostawały w szatni.

W 2006 roku zasiliłeś projekt Polonia 2011. Przeszedłeś w nim drogę z II do I ligi, by po roku gry w Czarnych Słupsk, wystąpić w ekstraklasie. M.in. grałeś w pamiętnych „polonijnych derbach” między Polonią Azbud a Polonią 2011.

Z Polonii wycofał się sponsor [Warbud] i klub przestał płacić. W tym czasie byłem też na studiach licencjackich (kierunek: wychowanie fizyczne) w Wyższej Szkole Edukacji w Sporcie, bardzo chciałem je ukończyć. Moi dziadkowie mi wtedy bardzo pomogli. A ja zacząłem grać we wspomnianej Polonii 2011. Była to super inicjatywa. Pracowałem ze świetnymi ludźmi, trenerem Mladenem Starceviciem, dyrektorem Walterem Jeklinem. Harmonogram dnia miałem zaplanowany niemal co do minuty. W pierwszych dwóch latach w Polonii 2011 wraz z kilkoma zawodnikami i naszym opiekunem – trenerem Miłoszewskim – mieszkaliśmy w domu jednorodzinnym przy ul. Głogowskiej na Żoliborzu. Rano jeździliśmy nieodżałowanym autobusem 520 na treningi na Torwarze rozpoczynające się o 7:30, potem szkoła, następnie trening na AWF o 17:00, przez co wracałem do domu dopiero po 21.

Było to świetnie pomyślane i zorganizowane – na wychowanie młodych zawodników. W jednej szatni mieliśmy wówczas 15-17-letnich Mateusza Ponitkę, Michała Michalaka, Tomka Śniega, Patryka Pełkę, Piotra Pamułę, Jarka Mokrosa, Dardana Berishę, Mateusza Bartosza, Sebastiana Kowalczyka i innych. W trakcie mojej czteroletniej obecności w tym projekcie przewinęło się przez niego wielu zawodników, którzy później grali bądź dalej grają na wysokim poziomie. Do tego było wtedy jeszcze trzech doświadczonych zawodników, którzy byli naszymi mentorami i wprowadzali świetną atmosferę – Leszek Karwowski, Arek Miłoszewski i Krzysiek Sidor. Zaczęliśmy grać od II ligi, później była I. W sezonie 2008/09 byłem wypożyczony do Czarnych Słupsk. Wtedy Polonia 2011 wywalczyła awans do ekstraklasy. W kolejnym sezonie wróciłem, były wspomniane „polonijne derby”, oba mecze z tradycyjną Polonią wygraliśmy. Niestety, spadliśmy do I ligi. Zabrakło nam doświadczenia, przez co wiele razy przegrywaliśmy w samej końcówce. Zawodnicy ukształtowani w Polonii 2011 grają do dziś, i to na świetnym poziomie! To pokazuje, że tamten projekt miał sens.

Po Polonii 2011 na dłużej przeniosłeś się na Pomorze. Grałeś w Polpharmie Starogard, AZS-ie Koszalin, Czarnych Słupsk, Treflu Sopot, Kingu Szczecin czy ostatnio, w Decce Pelplin. W międzyczasie zdarzył Ci się dwuletni pobyt w Lublinie. W tym czasie zagościłeś m.in. w klubie 50-40-90 i konkursie rzutów za 3.

Faktycznie, trochę się tego uzbierało. Do życia czysto „koszykarskiego” dochodzi również to osobiste. Grając jeszcze w Polonii 2011 poznałem moją żonę, Edytę, która wiążąc się ze mną zostawiła praktycznie całe swoje obecne życie, spakowała się i pojechała ze mną. A takie życie na walizkach to nie jest nic przyjemnego. Wymaga dużo poświęceń, wiąże się z olbrzymim stresem. Tak to teraz widzę, że ogólnie życie ze sportowcem nie jest łatwe. Ale dzięki Edycie miałem i mam olbrzymi komfort, zawsze mogę na niej polegać. To również dzięki niej mogłem odnosić sukcesy, mniejsze czy większe, zespołowe czy indywidualne, jak powołanie na wyżej wspominany Aerowatch Konkurs Rzutów za 3, wylot do Chin z kadrą B, czy inne. Na pewno, gdyby nie Edyta, to by mnie teraz tu nie było.

Każdy ze wspomnianych klubów nieco się różnił. W Polonii postawiłem pierwsze koszykarskie kroki, już w pierwszym sezonie spędzonym w pierwszej drużynie zdobyłem brązowy medal. W Polonii 2011 wyróżniała się postać Mladena Starcevicia, mieliśmy tam pierwszy indywidualny plan treningowy w Polsce – czegoś takiego w Polsce wówczas gdzie indziej nie było. W Czarnych Słupsk grałem w najgorętszej hali w kraju, a miejscowi kibice są wielkimi pasjonatami basketu. To cztery lata dużej presji i odpowiedzialności w związku z pełnieniem funkcji kapitana. W Słupsku ukończyłem studia magisterskie na kierunku pedagogika na miejscowej Akademii Pomorskiej.

Z Polpharmą zdobyłem Puchar Polski w 2011. W Starogardzie wypiłem hektolitry izotoniku firmy GreenUp – naszego ówczesnego sponsora. W Koszalinie zapamiętałem pracę z trenerem Andriejem Urlepem, wtedy też urodziła się nasza córka Gabrysia. Trefl Sopot kojarzy mi się z olbrzymią i przepiękną Ergo Areną, położoną niemal nad samym morzem. W Trójmieście jest świetny klimat to życia, tam na stałe mieszkamy. W Szczecinie w klub zaangażowani są super ludzie z wyjątkowym prezesem – pan Krzysztof Król jest niezwykle bezpośrednim człowiekiem, a zarazem bardzo rzetelnym, dotrzymującym słowa. Pamiętam, jak przy naszej pierwszej rozmowie zadał pytanie: „Wypłatę z kontraktu to wolisz w ratach, czy w jednej wypłacie”. Aż myślałem, że się przesłyszałem! Wybrałem raty.

Dwa lata spędzone w Starcie Lublin były moimi najlepszymi jeśli chodzi o statystyki. To właśnie wtedy brałem udział w Konkursie Rzutów za 3, co było niesamowitym przeżyciem. Dodatkowo Lublin to fajne miasto, klub już wtedy miał aspiracje, otrzymałem z jego strony olbrzymie wsparcie. A ostatnio, grając w Pelpinie, mieliśmy blisko do trójmiejskiego domu, klub tworzą wyjątkowo pracowici ludzie.

Wielokrotnie występowałeś w derbach Pomorza Środkowego między Czarnymi Słupsk a AZS-em Koszalin. Są to bodaj najbardziej gorące koszykarskie derby w Polsce. Jak wspominasz atmosferę towarzyszącą tamtym meczom, a także znaczenie koszykówki dla słupszczan i koszalinian? Jako, że miałeś za sobą grę w obu klubach – byłeś chyba szczególnie „na świeczniku”?

Niezależnie czy byłem w Koszalinie, czy w Słupsku, zawsze najważniejsze pytanie, które zdarzało mi się usłyszeć od mieszkańców, brzmiało: „Kiedy derby?”. To było święto! Atmosfera już kilka dni przed tymi meczami rozgrzana do czerwoności. Ten mecz był dla kibiców najważniejszym, można było przegrać z każdym, ale nie w derbach. Do tego osoby odpowiedzialne za marketing i reklamę potrafiły jakimś filmikiem podgrzać atmosferę do czerwoności! Trochę lat minęło, gdy tam byłem, w ostatnim czasie każdy z tych klubów miał olbrzymie problemy, zaczynał od zera. Dzięki osobom na odpowiednich stanowiskach wracają do koszykarskiej elity. W Koszalinie, choć pod nazwą Żak, udało się im awansować do I ligi, a z kolei Czarni awansowali do ekstraklasy.

Jak to się stało, że 15 maja pojawiłeś się na konferencji prasowej na Polonii? Co sądzisz o projekcie odbudowy ligowej koszykówki? Czy już możemy potwierdzić, że w sezonie 2021/22 Marcin Dutkiewicz zagra w Polonii Warszawa?

Na konferencję z okazji 110-lecia powstania Polonii Warszawa zostałem zaproszony przez pana Jarosława Popiołka, z którym jestem od dłuższego czasu w bardzo dobrych relacjach. Jest to entuzjasta i sympatyk Polonii, w jego żyłach płynie czarna krew! Polonia Warszawa jest dla niego wyjątkowa. Kiedy o niej opowiada, o sukcesach, planach, osobach z nią związanych, nie da się odnieść innego wrażenia. Sam pomysł reaktywacji męskiej sekcji cieszy się dużym zainteresowaniem. Na ostatnie pytanie odpowiem: tak, możemy to potwierdzić!

Rozmawiał Kamil Czarzasty

Fot. Ludmiła Mitręga – archiwum KK Polonia 2011

Zobacz więcej w tej kategori