Koszykówka mężczyzn

Jakub Górski, przewodniczący Rady Nadzorczej KKS Polonia Warszawa. Koszykówka jest fajna

– Czy mógłby Pan zdradzić naszym czytelnikom, jak to się stało, że trafił Pan na Konwiktorską i zaangażował się w projekt reaktywacji męskiej koszykówki w Polonii. Bo wcześniej nie był Pan znany w polonijnym środowisku.

– Żeby odpowiedzieć na to pytanie, musimy się nieco cofnąć w czasie. Koszykówka już od czasów dzieciństwa była bliska mojemu sercu. Wychowałem się na pierwszych transmisjach meczów NBA i słynnym „Hej, hej NBA”, ale też na wspaniałych pojedynkach ZielińskiegoGriszczukiem czy szalonych „trójkach” Królika. No i tak przez lata, do dziś koszykówka cały czas przewija się w moim życiu, ciągle jest to moja pasja. Regularnie gram amatorsko, ale jestem też widzem na meczach polskiej ligi, reprezentacji Polski czy nawet NBA. Z drugiej strony, od kilku lat myślałem o tym, żeby zaangażować się w projekt o charakterze społecznym, no i oczywiście wszelkie pomysły związane z koszykówką miały u mnie wysoki priorytet. Po raz pierwszy nad pomysłem reaktywacji koszykówki męskiej w Warszawie, polonijnej koszykówki, zaczęliśmy zastanawiać się wraz z grupą przyjaciół już w 2016 roku. Odbyliśmy szereg spotkań z różnymi przedstawicielami środowiska, m.in. z panami Jarosławem PopiołkiemWojciechem Kozakiem. Po przeprowadzeniu chłodnej analizy wyszło nam jednak, że to nie jest ten czas. Nie czuć było entuzjazmu dla tej idei. Dzięki tym spotkaniom zdałem sobie sprawę z problemów, jakie wiążą się z takim projektem, przede wszystkim wynikających z braku infrastruktury sportowej. Nie było wówczas nawet wizji, jak rozwiązać ten problem. Na jakiś czas zapomniałem o sprawie i zajmowałem się innymi tematami. Los tak chciał, że jednak po pięciu latach, wiosną tego roku, odezwał się do mnie pan Jarosław Popiołek i zaprosił do współpracy. Zainteresował mnie tym, co dzieje się w żeńskiej koszykówce, tym co udało się osiągnąć Łukaszowi Tusińskiemu i ludziom z kręgu SKK, dzięki ich żmudnej pracy. Zaciekawiło mnie to, zacząłem chodzić na mecze koszykarek, poczułem atmosferę tych spotkań, poznałem ludzi związanych z tym przedsięwzięciem. Przyznam szczerze, że mi to zaimponowało i pokazało, że jesteśmy już w innym punkcie i że można spróbować coś zrobić. Plany sprzed kilku lat odżyły w mojej głowie. To co SKK zrobiło, i robi cały czas, jest impulsem skłaniającym, żeby zainicjować odbudowę męskiej sekcji kosza. To punkt zaczepienia. Jest entuzjazm w środowisku, na którym można budować. Jest także jakieś światełko w tunelu, jeśli chodzi o obszar infrastruktury. Pojawiła się nadzieja, że w jakiejś przewidywalnej przyszłości problem braku hali zostanie rozwiązany, co jest według mnie kluczowe dla tego projektu. Bo nie da się budować poważnej koszykówki bez domowej hali. W efekcie 1 czerwca podpisaliśmy akt notarialny powołania spółki non profit, która ma doprowadzić do odbudowy koszykówki męskiej w Polonii.

– Jest jednak pewien haczyk związany z projektem hali przy Konwiktorskiej. Na ten moment planowana pojemność tego obiektu nie spełnia wymogów dla rozgrywek ekstraklasy koszykówki mężczyzn. To rodzi pytanie, jak z tego wybrnąć?

– Rzeczywiście, mamy problem z aktualną koncepcją hali, bo planowana pojemność 1.250 widzów nie spełnia minimum 2.000 miejsc wymaganych przez Polską Ligę Koszykówki. Jestem optymistą i liczę, że uda się – działając wspólnie z władzami Warszawy – ten problem rozwiązać. Bo, delikatnie mówiąc, byłoby wielką niezręcznością budowanie nowego obiektu, który z założenia nie spełnia kryterium profesjonalnego sportu. Zwłaszcza jeśli będą techniczne możliwości dostosowania tego obiektu do wymogów PLK, a koszty budowy będą porównywalne z tym co jest obecnie proponowane. Według opinii kompetentnych osób tak właśnie jest. Wiem, że prowadzone są działania, aby ta hala powstała we właściwej specyfikacji, żeby pieniądze podatników zostały wydane w najbardziej efektywny sposób. Liczę też, że nasze rzeczowe argumenty trafią do osób decyzyjnych, że pani prezydent Kaznowska, która jest osobiście zaangażowana w ten projekt, znajdzie determinację, żeby go uratować.

– No tak, ale nawet jeśli uda się to uratować, to wciąż mówimy o hali o pojemności maksimum 2.000 widzów. Z punktu widzenia organizacji wielkich widowisk sportowych to jednak nadal jest pułap mało ambitny. Pamiętamy przecież, nie tak dawne w końcu, mecze polonistów na Torwarze, na które przychodziło po 5.000 widzów. Hala przy Konwiktorskiej takiej możliwości nie da.

– Oczywiście, dalekosiężne plany klubu są ambitne. Chcielibyśmy za kilka lat nie tylko regularnie włączać się do walki o mistrzostwo Polski, ale też uczestniczyć w rozgrywkach europejskich. Zgadzam się, że hala o pojemności zaledwie 2.000 widzów mogłaby tu być ograniczeniem. Liczę więc, że równolegle zostanie rozwiązany problem braku dużej hali widowiskowej w Warszawie. Ale jestem realistą i wiem, że obiekt o pojemności 2.000-2.500 jest nam i tak niezbędny. Staramy się zawalczyć o to, żeby taki obiekt powstał i stał się naszą bazą. Na szczęście równocześnie toczą się dyskusje o tym, że Warszawa zasługuje na halę widowiskową z prawdziwego zdarzenia, jaką chyba posiada już każde inne miasto wojewódzkie w Polsce. Tu chodzi przecież nie tylko o organizację imprez sportowych, ale również koncertów, bo Torwar lata świetności ma już za sobą. Dziś temat takiej dużej hali, czyli areny narodowej nie spędza mi jeszcze snu z powiek, bo to dalsza perspektywa. Chcemy dopiero doprowadzić, w wyniku rozwoju sportowego, do sytuacji, w której będziemy mieli problem z brakiem areny np. pięciotysięcznej. Na razie głównym problemem jest brak hali dwa razy mniejszej.

– Tak na dobrą sprawę to obecnie problemem jest brak w ogóle odpowiedniej hali, bo w najbliższym sezonie poloniści będą grali na Kole. A ten obiekt daleki jest od wymogów organizacji nowoczesnego widowiska sportowego.

– Zgadza się. Nie jest to optymalne rozwiązanie, ale cieszymy się, że udało nam się w ogóle zapewnić zespołowi halę domową. Wiemy bowiem jak wygląda sytuacja pod tym względem w Warszawie. Podejmując się dzieła reaktywacji byliśmy świadomi faktu, że być może przez pierwsze lata będziemy musieli pogodzić się z pewnymi niedogodnościami i cieszymy się z tego, że spotkaliśmy się ze zrozumieniem zarządców obiektu na Kole. Mamy też nadzieję, że niektóre mecze uda się rozegrać na Arenie Ursynów, która jest trochę nowocześniejszym obiektem, ale ma też z punktu widzenia koszykarskiego poważne ograniczenia logistyczne, gdyż trzeba tam rozkładać parkiet przed każdym meczem. Na tym etapie naszego rozwoju organizacyjnego rozgrywanie tam wszystkich meczów byłoby na wyrost, ale liczymy na to, że kilka spotkań w tym sezonie na Ursynowie uda się rozegrać.

– Byłby to skok o poziom wyżej, jeśli chodzi o organizację widowiska sportowego… Zwłaszcza, że celem jest – jak Pan wspomniał – nie po prostu reaktywacja sekcji, ale budowa klubu liczącego się w Polsce i obecnego na europejskich parkietach. Czy za tymi ambicjami idą jednak odpowiednie możliwości finansowe?

– Podstawą długotrwałego sukcesu jest zbudowanie klubu w oparciu o odpowiednie fundamenty i tutaj kluczowy jest dobór odpowiednich ludzi, z właściwą charakterystyką. Zaczynamy właściwie od początku i jesteśmy trochę takim start-upem, który ma ten plus, że nawiązuje do bardzo bogatej historii i tradycji. Ale organizacyjnie zaczynamy niemal od zera…

– Są jednak pewne fundamenty, bo mamy licencję II-ligową na bazie wcześniejszego zespołu Fundacji Nasza Warszawa.

– Oczywiście, licencja jest bardzo istotna, gdyż daje nam prawo, aby zacząć od II ligi. Niemniej jednak od strony organizacyjnej wygląda to tak jak przed chwilą wspomniałem. Ważne jest, żeby osoby, które włączyły się do budowania klubu gotowe były brać na siebie odpowiedzialność za swoje działania i rosnąć razem z klubem. Nie bojąc się popełniać błędów, lecz wyciągając z nich wnioski. Dzięki temu ta organizacja będzie się rozwijała i będzie gotowa do tego, żeby powiększać swój potencjał realizacji celów sportowych, ale też społecznych. Jeśli chodzi o aspekt finansowy, to jest on bardzo ważny…

– O to rozbiły się przecież poprzednie wcielenia polonijnej koszykówki męskiej.

– Tak, więc nasz pomysł jest taki, żeby długofalowo zbudować klub o zróżnicowanych źródłach finansowania. Ponieważ – według mnie – tylko to da nam szansę, żeby ten klub funkcjonował długotrwale, niezależnie od kaprysów poszczególnych osób bądź firm, czy też koniunktury politycznej. Dlatego szukamy sponsorów i partnerów, którzy mogliby dołączyć do tego projektu. Liczymy na to, że dzięki transparentności działań i wiarygodności uda się w perspektywie kilku lat doprowadzić do takiej sytuacji, że źródła finansowania klubu będą zróżnicowane i wypracujemy dobre relacje z władzami miasta, ale także z prywatnymi podmiotami biznesowymi. Polonia niesie ze sobą uniwersalne wartości, z którymi ludzie biznesu mogą się utożsamiać. Jeżeli pokażemy się jako wiarygodny partner, to będziemy dla tych ludzi ciekawą propozycją.

– Są już takie sygnały z kręgów biznesowych?

– Dostaję pozytywne sygnały, ale na razie musimy się nieco uwiarygodnić. Żartujemy sobie, że musimy najpierw wygrać jakiś mecz zanim będziemy na poważnie rozmawiali z potencjalnymi partnerami. Według mnie, koszykarska Polonia będzie atrakcyjną ofertą dla tych podmiotów, które identyfikują się z naszymi wartościami, takimi jak patriotyzm, zarówno lokalny, jak i szerzej pojmowany, tolerancja, równość i szacunek, duch szlachetnej rywalizacji. Warto przyłączyć się już na początkowym etapie do ciekawego projektu, który może stać się czymś wielkim. A wracając o pytania o finanse, to celem jest dywersyfikacja źródeł finansowania, ale nie da się tego zrobić od pierwszego dnia. Na razie udało nam się zorganizować kapitał startowy dla tego przedsięwzięcia, dzięki współpracy Fundacji Nasza Warszawa oraz Fundacji Horizon +, której jestem założycielem i prezesem. Jednym z zadań Fundacji Horizon + jest zapewnienie klubowi wiarygodności finansowej na początkowym etapie działalności, do czasu pozyskania dodatkowych źródeł finansowania. To dla mnie bardzo ważny aspekt działalności, bo sytuację, w której klub zalega zawodnikom z wynagrodzeniami lub innym podmiotom z płatnościami uważam za nie do przyjęcia.

– Wspomniał Pan o roli Fundacji Horizon + jako jednego z założycieli klubu. Jest Pan jej prezesem, ale czy mógłby Pan powiedzieć coś na temat swojej profesjonalnej działalności?

– Nie zależy mi szczególnie na popularyzowaniu swojej osoby. Mogę powiedzieć, że jestem od wielu lat przedsiębiorcą z branży nowoczesnych technologii, zajmowałem się głównie budowaniem produktów na rynki związane z telewizją i treściami video. W ostatnich latach zakres mojej działalności biznesowej rozszerzył się, sięgając także branży nieruchomości i inwestycji, ale tak naprawdę, w głębi duszy, jestem inżynierem, który odkrył w sobie żyłkę przedsiębiorcy. Od kilku lat tak układam sobie życie zawodowe, żeby jak najwięcej czasu wygospodarowywać na działania niekomercyjne, społeczne. Bo nie samym biznesem człowiek żyje i to raczej takie misje jak ta związania z budową klubu motywują mnie do dalszej aktywności biznesowej. Żeby mieć na to środki.

– Czyli swoje zaangażowanie w odbudowę koszykarskiej Polonii traktuje Pan jako pewną misję społeczną?

– Patrzę na to wyłącznie przez pryzmat społeczny. Nie jest to absolutnie działalność komercyjna. Co więcej, bardzo zależy mi na tym, żeby ten klub miał charakter społeczny. Rozumiany na kilku płaszczyznach. Po pierwsze, społeczny z powodu roli, jaką pełni w życiu miasta. I to nie tylko poprzez propagowanie sportowego stylu życia, ale też przez inicjowanie różnych akcji CSR-owych, promujących takie wartości klubowe jak solidarność, tolerancja czy patriotyzm. To wartości, z którymi bardzo silnie się identyfikuję. Inny aspekt społeczny, na który liczę to to, że uda się do klubu przyciągnąć jak najliczniejszą społeczność ludzi, którzy chcą być częścią Czarnych Koszul, pomagać, ale i współdecydować o tym, w jaką stronę Polonia powinna iść. Chcemy stopniowo demokratyzować ten klub. Już dziś skład Rady Nadzorczej jest dosyć szeroki i mamy tam przedstawicieli różnych środowisk.

– Jeśli chodzi o misję społeczną, to zapytam o plany związane ze szkoleniem młodzieży. Dotąd mówiliśmy o zespole seniorów, ale solidny klub to przecież cała piramida szkoleniowa. W tej chwili w KKS Polonia tego nie ma. Jak Pan widzi perspektywy w tej kwestii? Pan Jarosław Popiołek ma plany rozwoju akademii koszykarskiej nawet poza granicami Polski, na Litwie, Ukrainie. Jak Pan się do tego odnosi?

– Oczywiście, nasze plany jak najbardziej zakładają szkolenie młodych adeptów koszykówki, jednak przyjęliśmy takie założenie, że musimy zacząć od dobrze funkcjonującego zespołu seniorów, który będzie też magnesem dla młodych roczników sportowców. Szkolenie młodzieży jest integralną częścią naszego planu, ale nie jesteśmy w stanie na ten moment, w tym sezonie rozpocząć realizacji tego zadania, ze względów organizacyjnych. Sondujemy różne kierunki rozwoju, również poza Warszawą. Dyskutujemy z trenerem Kierlewiczem, któremu bardzo zależy na tym, żeby takie zespoły młodzieżowe powstały. Jest to na pewno coś, co zostanie uruchomione w niedalekiej przyszłości.

– A jak Pan widzi swoją rolę w klubie? Czy swoje doświadczenie biznesowe zamierza Pan jakoś intensywnie wykorzystywać w działalności operacyjnej klubu?

– Koncepcja mojego zaangażowania w klub zmienia się w czasie. Początkowo nie zakładałem uczestnictwa nawet w Radzie Nadzorczej, chciałem tylko dać impuls reaktywacyjny i patrzeć na wydarzenia nieco z boku. Jednak w momencie, gdy projekt ruszył i zacząłem być blisko niego, na tyle mnie wciągnął, że zdecydowałem się nieco mocniej uczestniczyć w działaniach struktur klubu. Dziś mam przyjemność być przewodniczącym Rady Nadzorczej i z tego poziomu uczestniczę w życiu klubu i doradzam zarządowi, czyli Tomkowi Jaremkiewiczowi. Wykorzystuję w tym właśnie moje doświadczenie biznesowe, bo wielokrotnie uczestniczyłem w budowaniu nowych przedsięwzięć od początkowych etapów po bardzo rozwinięte struktury. Na co dzień udzielam swojego wsparcia klubowi w tych obszarach, gdzie jest to potrzebne. Najważniejsze na tym etapie jest zbudowanie właściwej struktury i zespołu ludzi, którzy nie boją się brać na siebie odpowiedzialności i rozszerzać zakresu swoich działań. Tylko w taki sposób organizacja naturalnie rośnie i staje się doskonalsza. Tak właśnie chciałbym z poziomu członka Rady Nadzorczej ukierunkowywać naszą organizację. Na razie jestem usatysfakcjonowany z zakresu mojego zaangażowania i nie planuję przejmować funkcji stricte operacyjnych. Wydaje mi się, że nie jest to potrzebne.

– Czyli możemy być spokojni, że ten projekt sportowy będzie kolejnym udanym projektem w pańskim CV? (uśmiech)

– Tak bym tego nie ujął, bo byłoby to zbyt buńczucznie z mojej strony. Z całą stanowczością mogę powiedzieć, że robimy naprawdę dużo, żeby zmaksymalizować szanse tego projektu na końcowy sukces. Trzeba pamiętać, że to jest sport, czyli coś bardzo nieprzewidywalnego. Dlatego zresztą sport pociąga tak wielu ludzi. Tu jest znacznie więcej nieprzewidywalności niż w biznesie.

– Czy w tej wizji budowy nowego w pewnym sensie klubu ma Pan jakiś wzór, do którego nawiązuje?

– Siłą rzeczy, ze względu na zainteresowania, obserwuję różne kluby, ale nie mam konkretnego modelu, który chciałbym skopiować tak jeden do jednego. Na pewno są pewne obszary, z których można czerpać wiedzę i doświadczenie. Analizując historię różnych klubów zrozumiałem właśnie to, że bardzo istotne jest zróżnicowanie źródeł finansowania. Zostawiając obszar finansowy na boku, jeżeli miałbym odwołać się do jakiegoś konkretnego pozytywnego przykładu, to podoba mi się styl prowadzenia klubu, jaki reprezentuje SKK Polonia. My startujemy wprawdzie z nieco odmiennym modelem, bo Łukasz Tusiński budował ten klub od początku na bazie społeczności i wolontariatu, a my mamy ten komfort, że zaczynamy z nieco innego punktu, ale taki sposób mobilizacji ludzi wokół klubu z pewnością może być dla nas wzorem. Oczywiście, jeśli chodzi o prowadzenie zespołu i organizację widowisk, to mam w głowie pewne wzorce z meczów NBA, które też obserwuję, ale na razie to zbyt dalekie wybieganie w przyszłość. 

– Ale zgodzi się Pan, że trochę tego klimatu NBA by nam się przydało tutaj nad Wisłą? Równać trzeba do najlepszych!

– Oczywiście. Skoro tak wybiegamy w przyszłość, to przyznam, że moim może nie ulubionym zespołem NBA, ale takim, do którego mam bardzo duży sentyment, jest Miami Heat. Wiele razy miałem możliwość uczestniczyć w widowiskach tam i bardzo szanuję sposób, w jaki Pat Riley buduje ten klub, który kiedyś prowadził jako trener. W Miami mają niesamowitą halę, która położona jest nad samą zatoką. Część widzów przypływa na mecze łodziami. To robi niesamowite wrażenie. Przenosząc to na nasz grunt, liczę na to, że też będziemy mieli halę o odpowiednich parametrach nad Wisłą i niekoniecznie 12-metrowymi łodziami motorowymi, ale może tramwajem wodnym kibice będą mogli przypływać na mecze. (śmiech) Dobrze byłoby móc kreować widowiska sportowe w sposób adekwatny do czasów, w których żyjemy.

– Ludzie oczekują dziś czegoś więcej niż samego meczu, elementu rozrywki, atmosfery wydarzenia, także komfortowych warunków…

– Infrastruktury, jak mówiliśmy, nam brakuje, ale – mówiąc serio – akurat w NBA ten wymiar show poszedł być może za daleko i nie do końca tamtejsze wzorce chciałbym przenosić. Jednak europejska koszykówka jest inna, bardziej skoncentrowana na sporcie niż na samym show. Choć oczywiście jest w NBA wiele wzorców, do których warto się odwoływać. Na pewno chcielibyśmy skutecznie propagować koszykówkę i otworzyć ten sport dla szerszego grona odbiorców, dla całych rodzin z dziećmi. Bo koszykówka może być interesująca i przyjemna w odbiorze nawet dla najmłodszych. Wiem to z własnego doświadczenia, bo sam chodzę na mecze wspólnie z rodziną. Gdyby takie widowiska były bardziej przystępne, znalazło by się na pewno wiele osób, które chciałyby oglądać mecze kosza. Bo to jest po prostu coś fajnego.

– Myślę, że to stwierdzenie to dobre podsumowanie naszej rozmowy. Bardzo dziękuję!

Rozmawiał Jacek C. Kamiński

Zobacz więcej w tej kategori