Ludzie Polonii

Dwadzieścia lat po zdobyciu Pucharu Polski. Byłem kibicem sukcesu!

To już dwadzieścia lat! Dwie dekady temu nasi piłkarze po raz ostatni zdobyli jedno z głównych krajowych trofeów – Puchar Polski. Pamiętam jak dziś. To były czasy! Na Konwiktorską dojeżdżało się maluchem albo ryczącym tramwajem, w którym zimą można było zamarznąć, a latem ugotować się, komórki służyły do gry „w węża”, wyniki rywali śledziło się w telegazecie (takim prymitywnym Internecie), a nasz piękny stadion przypominał kamieniołom Zachełmie pod Kielcami, gdzie próżno kiedyś, w czasach szkolnych, szukałem geologicznej sławy. Wtedy, wśród miejscowych zgredów, także moich redakcyjnych kolegów, często słyszało się wspomnienie: Ach, młody! Co ty wiesz o kibicowaniu? Za naszych czasów marzyło się tylko o tym, żeby awansować do drugiej ligi. I z niej nie spaść!

Co prawda, to prawda. O kibicowaniu nie wiedziałem nic. A przynajmniej – nie o takim kibicowaniu. Zabrakłoby mnie na liście tych, których do Czarnych Koszul przyciągały jeremiady o międzywojniu i klepaniu trzecio- (tudzież drugo-)ligowej biedy przez czterdzieści lat. Należałem już do zupełnie innego pokolenia fanów Polonii. Pokolenia złotego. Takiego, które na własne oczy widziało wicemistrzostwo i – wkrótce – także mistrzostwo piłkarzy. Oraz triumfy w pucharach i grę w Europie z najlepszymi. A razem z ich osiągnięciami oklaskiwało walkę koszykarzy o medale. Inaczej mówiąc: byłem kibicem sukcesu Polonii. Jak to teraz pięknie brzmi!

Jednym z takich „zgredów”, których młodość spędzona przy Konwiktorskiej przypominała podróż kolaską przez sienkiewiczowską Ruś (innymi słowy: długo nie odczuwał satysfakcji), jest Naczelny. Kiedy go poznałem, był rzecznikiem prasowym mistrzów Polski. Zgłosiłem się do niego, bo chciałem spróbować swoich sił w roli klubowego żurnalisty. I wziął mnie do tej roboty bez rozmowy wstępnej! W ciągu jednej chwili dał mi dostęp do tych wszystkich mistrzów – Wieszczyckiego, Szczęsnego, Olisadebe… Cymes! A sam przeszedł wkrótce na odcinek pracy o wiele trudniejszej i żmudnej – przystąpił do rozmów z poważnymi ludźmi polityki o wspieraniu działań klubowych. W tym z przyszłym prezydentem Polski czy marszałkiem Sejmu. A ja, ze specjalnym poruczeniem, udałem się w transatlantycki lot klasą biznes.

Ale nie o przechwałkach miał być ten tekst. Tylko o Pucharze, który Arkadiusz Bąk, kapitan tamtej niezapomnianej drużyny, pierwszy wzniósł na Polonii w maju 2001 roku. I tu, na myśl o dwóch dekadach bez choćby równego rangą trofeum, robi się ponuro. Z Arkiem rozmawiałem kilka razy i wracałem w pytaniach do tamtych chwil, kiedy nosił opaskę. Był niewysokim, ruchliwym ofensywnym pomocnikiem, często sprawiającym wrażenie jakby niewiele pozarodzinnych spraw go obchodziło. A najmniej służbowe. – To już siedem lat na Polonii? No, tak… – wzruszał ramionami. Pod koniec kwietnia 2000 roku, po wygranym meczu z Górnikiem, powiedział reporterowi telewizyjnemu (patrząc przy tym we wszystkie strony, tylko nie w oko kamery i drapiąc się po głowie): „Pogoda dziś nadawała się do pieczenia kiełbasek, ale nie do gry w piłkę”. I się nie wstydził! Nie musiał. Przy Konwiktorskiej strzelił mnóstwo zwycięskich goli, które dały Polonii miejsce wśród najlepszych. W tym dwa w obu finałowych starciach przeciwko Górnikowi (2:1 w Zabrzu i 2:2 w Warszawie – walkę o Puchar Polski rozstrzygał wówczas dwumecz). Był mistrzem. Moim zdaniem, najlepszym zawodnikiem Czarnych Koszul w ich historii najnowszej. Chociaż redakcyjni koledzy pewnie by się z tą opinią spierali. A Igor obraził.

Igora Gołaszewskiego, kolejną legendę, poznałem tuż po wspominanym finale. Leczył kontuzję nogi na Fortach Bema, tocząc wyścig z czasem o gotowość do gry w nowym sezonie. To tam przeprowadziłem swoją pierwszą dłuższą rozmowę z jakimkolwiek z piłkarzy naszej złotej jedenastki dla miesięcznika „Polonia Ole!”.  Przyszły kapitan z dumą mówił o sukcesie swoim i drużyny, ale skarżył również na atmosferę towarzyszącą meczom finałowym z Górnikiem. Pomiędzy nimi odbyło się spotkanie ligowe z tym wielkim dawniej śląskim zespołem, potrzebującym punktów, by w ekstraklasie pozostać. Poloniści przegrali je 0:2. Na domiar złego, w drugiej połowie, przy stanie 0:1, nasz wychowanek Sebastian Kęska przestrzelił rzut karny.

– Media dopatrywały się pozaboiskowego układu finalistów: liga za puchar – zwierzał się Gołaszewski. – Nasz klub zdawał sobie sprawę, że terminarz będzie prowokował komentarze i wzbudzał emocje, dlatego zwracał się do PZPN z prośbą o przełożenie ligowego meczu. Jego data została jednak utrzymana na życzenie (ówczesnego – przyp.) selekcjonera Jerzego Engela, któremu zależało na lepszej organizacji przygotowań kadry do eliminacji Mistrzostw Świata – tłumaczył. Po serii wiosennych potknięć Czarne Koszule nie wierzyły już w obronę mistrzowskiego tytułu w lidze, dlatego wysiłki skupiły na wywalczeniu Pucharu. Za to w ekstraklasie, przeciwko górnikom, trener Albin Mikulski wystawił kilku zmienników. Stąd obecność choćby niedoświadczonego Kęski. – Przykre, że w to, co pisano w gazetach, uwierzyli nasi kibice – kręcił głową Igor, który w rewanżu trafił nawet do siatki (na 2:2), ale sędzia anulował bramkę, wskazując pozycję spaloną. Ostatecznie jednak spijał szampana z okazałego pucharu, a mnie na pamiątkę pozostała koszulka Emmanuela Olisadebe, który w połowie tamtego pięknego sezonu opuścił Konwiktorską. Też miałem swoją zdobycz!

Drugim bohaterem finałowych zmagań był Mariusz „Cygan” Pawlak. Z Bąkiem strzelili wtedy po golu – w Zabrzu i w Warszawie. Z Pawlakiem zawsze był świetny kontakt. A do tego o Polonii wypowiadał się nie jak jeden z jej najlepszych piłkarzy, ale jak zagorzały fan. – Spędziłem w niej sześć lat i tu osiągnąłem wszystko, co można osiągnąć w futbolu – przyznawał w rozmowie z miesięcznikiem w rok po zdobyciu ostatniego z najważniejszych klubowych trofeów. Kiedy znowu usłyszymy podobne deklaracje zawodników naszych sekcji? Wracając do przytoczonej wyżej metafory – jazda furmanką przez wertepy to nie jest zajęcie dla kibica Polonii.

Paweł Stanisławski

 

16 maja 2001, Stadion im. Ernesta Pohla, Zabrze, ul. Roosevelta 81

Górnik Zabrze – Polonia Warszawa 1:2 (0:1)

0:1 Bąk (43, karny), 1:1 Probierz (54, karny), 1:2 Pawlak (67)

Marek Matuszek – Marcin Kuś, Piotr Dziewicki, Tomasz Ciesielski, Igor Gołaszewski (88. Adam Centkowski) – Arkadiusz Kaliszan, Tomasz Wieszczycki, Maciej Scherfchen (66. Emmanuel Ekwueme), Mariusz Pawlak – Arkadiusz Bąk [żk], Maciej Bykowski [żk] (83. Sebastian Kęska). Trener Albin Mikulski. Widzów: 2216.

 

27 maja 2001, Stadion Polonii, Warszawa, ul. Konwiktorska 6

Polonia Warszawa – Górnik Zabrze 2:2 (1:1)

0:1 Gierczak (28), 1:1 Pawlak (34, karny), 1:2 Gierczak (71), 2:2 Bąk (83)

Marek Matuszek – Tomasz Ciesielski (75. Paweł Kaczorowski), Mariusz Pawlak, Mariusz Malinowski, Tomas Žvirgždauskas – Mateusz Bartczak, Arkadiusz Bąk, Tomasz Wieszczycki (74. Sebastian Kęska), Emmanuel Ekwueme (90. Bartosz Burchard) – Igor Gołaszewski, Maciej Bykowski. Trener Albin Mikulski. Widzów: 3500.

Zobacz więcej w tej kategori