Rozmawialiśmy zaledwie miesiąc temu, a tymczasem Pana rola w Polonii uległa istotnej i daleko idącej zmianie. Czy mógłby Pan powiedzieć, na czym polega ta zmiana i czym została spowodowana?
Rzeczywiście, sprawy nabrały niespodziewanej dynamiki, oby w dobrym kierunku. Po pierwsze, Pan Prezes SKK Łukasz Tusiński zdecydował się powierzyć mi pełnomocnictwo do reprezentowania klubu koszykarskiego w kilku kluczowych obszarach jego działalności. Wynikło to, prawdopodobnie, z natłoku obowiązków służbowych Pana Łukasza i potrzeby podzielenia się częścią z nich z drugą osobą oraz z uwagi na moją zawodową znajomość tematów budowlano-inwestycyjnych – a wiadomo, że posiadanie nowej hali dla koszykarek Polonii urosło w tej chwili do rangi „być albo nie być” dla dalszego istnienia tej sekcji. Dziewczyny wywalczyły w imponującym stylu awans do ekstraklasy, a nasza historyczna salka przy K6 nie spełnia wymogów PZKosz nawet dla rozgrywek I ligi. Albo więc uda się w końcu nową halę wybudować, albo wszelkie dotychczasowe wysiłki klubu, miasta i sponsorów pójdą na marne.
Ale przecież wydaje się, że jeżeli chodzi o uruchomienie inwestycji w nowe obiekty przy K6, to wciąż jesteśmy w punkcie zero. Czy są w związku z tym jakiekolwiek szanse, żeby ten impas w końcu przełamać?
Wbrew pozorom, być może jesteśmy bliżej niż kiedykolwiek do tej pory. Tak jak mówiłem miesiąc temu, mamy w ratuszu potężnych sojuszników i to dzięki nim, pomimo różnych zakusów, 100 mln zł zarezerwowane w budżecie dla Polonii nie zostało przekazane na inne potrzeby miasta, ale wciąż stanowi potężny punkt wyjścia dla uruchomienia inwestycji. Pewnym problemem jest to, że pomimo wspólnego sprzeciwu klubów piłkarskiego i koszykarskiego, póki co Zarząd Warszawy forsuje koncepcję budowy kompleksu Polonii w formule PPP. Nie wgłębiając się w szczegóły, zarówno Polonia S.A., jak i SKK Polonia są zdecydowanie przeciwne temu modelowi, uznając go za całkowicie nieefektywny z punktu widzenia czasowego i kosztowego. Ważne jest natomiast, że strony w końcu zaczęły na ten temat ze sobą rozmawiać, wymieniając argumenty za i przeciw. W tej sytuacji, absolutnie priorytetową kwestią stało się więc wyprzedzające uruchomienie przez miasto projektu budowlanego całego kompleksu. Wykonanie tego projektu i uzyskanie na jego podstawie pozwolenia na budowę nie ma żadnego związku z ostatecznie wybranym modelem realizacji, pozwala natomiast zaoszczędzić mnóstwo czasu i umożliwić spokojne, rzeczowe dyskusje na temat tego, jak definitywnie rozstrzygnąć spór czy budować w systemie PPP, czy inaczej. I na tym się teraz skupiam.
Więc będziemy czekać na rozwój wypadków i nowe informacje na ten temat. A czym ponadto, jeśli można wiedzieć, zajmuje się Pan teraz w ramach swojej polonijnej działalności?
No właśnie, w drugiej, ale niemniej ważnej, kolejności – wzorem obchodów 100-lecia sprzed dziesięciu lat, zająłem się organizacją komitetu ds. obchodów 110-lecia istnienia naszego klubu. Co prawda, wiele środowisk rozpoczęło już świętowanie nie czekając na ukonstytuowanie formalnych organów i chwała im za to (chociażby Ultras Enigma i piękny, jubileuszowy baner na fasadzie budynku głównego), ale moją intencją jest doprowadzenie do zorganizowania uroczystej Gali 19 listopada, która – tak jak w 2011 – byłaby takim kulminacyjnym punktem, integrującym wszystkie polonijne środowiska. Dlatego bardzo się cieszę z szerokiego i pozytywnego odzewu na tę inicjatywę i z faktu, że praktycznie wszystkie podmioty z polonijnej rodziny złożyły swój akces do udziału w pracach zaproponowanego komitetu. A także, a może przede wszystkim, z Honorowego Patronatu nad tym wydarzeniem, jakiego udzielił Komitetowi Pan Prezydent Rafał Trzaskowski. Dzięki temu mamy gwarancję, że w roku 110-lecia Polonii będzie to święto całej Warszawy.
No to trzymamy kciuki i będziemy dopytywać o postępy. Ale czy na pewno święto CAŁEJ Warszawy? Ostatnim razem ciekawie mówił Pan o swoich odczuciach wobec naszych młodszych „przyjaciół” z Łazienkowskiej. Wspominał Pan o oburzających incydentach w stosunku do prezesa Polonii S.A. pana Gregoire’a Nitot. Czy Pan w swoich wspomnieniach ma też jakieś osobiste doświadczenia z fanami nazywanymi przez mainstreamowe media wzorem do kibicowania?
Mam dwa i chyba – pomimo powiedzenia, że do trzech razy sztuka – nie będę szukał więcej. Pierwsze datuje się z czasów ostatniego meczu derbowego, który nasi piłkarze rozegrali na nowym stadionie nad kanałkiem, niedługo przed degradacją (było chyba 1:1). Otóż zdecydowałem, że razem z żoną (a dla kurażu zabrałem także szwagra i młodszego syna Marcina) wybierzemy się na Ł3 piechotą i mecz obejrzymy razem z innymi kibicami Czarnych Koszul w sektorze gości. Los chciał, że zbliżyliśmy się do stadionu od strony zachodniej i na naszej drodze, tuż przed wejściem, natknęliśmy się na – skądinąd sympatyczny – pub Tie Break. Pomimo tego, że byliśmy ubrani na czarno i mieliśmy czarno-biało-czerwone szaliki zdecydowałem, że wejdziemy do środka i napijemy się po lampce białego wina. Z dzisiejszej perspektywy oceniam to nie tyle jako akt odwagi, ale raczej dowód pewnej nieroztropności, ale wtedy o tym tak nie myślałem. Gdy weszliśmy, w tym zapełnionym osobami w zielono-biało-czerwonych barwach gwarnym miejscu, zapadła głucha cisza. Niezrażony tym, podszedłem do baru i zamówiłem Chardonnay. Kelnerka nalała wino do kieliszków i w tym momencie podszedł do nas całkiem porządnie wyglądający, rosły przedstawiciel fan-clubu drużyny gospodarzy. Bez zbędnych wstępów potraktował mnie wyrażeniem, rozpropagowanym w zeszłym roku szeroko na sztandarach przez tzw. Strajk Kobiet. Na szczęście, zanim zdążyłem się odezwać, w obronę wzięła nas moja żona (szwagier na wszelki wypadek też się nie odezwał) i skończyło się na tym, że duszkiem wypiliśmy wino i opuściliśmy lokal. Tak więc, nie ma o czym mówić.
Za drugim razem, doświadczenie było bardziej traumatyczne, ponieważ dotyczyło mojego starszego syna Marka, a wiadomo, że rodzice zdarzenia dotyczące swoich dzieci przeżywają w dwójnasób. Otóż wybrałem się na derbowy mecz koszykarski na Torwarze. Widowisko nie było porywające, obie drużyny występowały wtedy w II lidze, a główną atrakcją był „doping” 4,5-tysięcznej widowni. Przez 40 minut był to jeden wielki, nieustający bluzg po adresem Polonii i jej zawodników. Ponieważ Marek był wtedy kapitanem i najbardziej rozpoznawalnym graczem Czarnych Koszul, główne zainteresowanie „kibiców” gospodarzy koncentrowało się na nim. Tym razem byłem nawet zadowolony, że nie towarzyszyła mi żona, bo nasłuchałaby się na temat swojej najstarszej latorośli rzeczy, o których nigdy nawet jej się nie śniło. Derby skończyły się tym, że po końcowym gwizdku (wyniku nawet nie pamiętam) zawodnicy Polonii rzucili się do ucieczki w stronę szatni, a sympatycy koszykówki z Łazienkowskiej za nimi w pogoń. Niestety, udało im się dogonić jednego z naszych i lekko go poturbować. Ot, takie kibicowskie, kanalarskie zwyczaje.
Ale cóż, tak jak już powiedziałem, dla nas to paradoksalnie lepiej. Dzięki takim występom części środowiska naszego rywala, nad ich klubem rozpościera się szklany sufit i bardzo trudno będzie mu zwiększyć kibicowską bazę. My natomiast mamy do zagospodarowania olbrzymi, neutralny na razie w tym względzie potencjał. Powyższe, nie zmienia faktu, że dla większości prawdziwych kibiców z Ł3 mam szacunek i współczuję im, że grupy oszołomów psują ich wizerunek i uniemożliwiają klubowi normalny rozwój. Na szczęście jednak, to nie nasz problem.
Dziękuję za rozmowę. Do sprawy inwestycji przy Konwiktorskiej i obchodów 110-lecia wrócimy za miesiąc.
Rozmawiał Jacek C. Kamiński