Z Polonią, jako początkujący piłkarz, sięgał po medale mistrzostw Polski juniorów. Potem debiutował w jej barwach w ekstraklasie. Trenował z najlepszymi w Polsce – starszymi kolegami z zespołu. Zawodową karierę kończył jako kapitan, przeżywając mocno gorycz spadku z drugiej ligi w 2017 roku. Zawsze marzył, że Czarne Koszule pozostaną zespołem z tych pierwszych lat – wielkim, walczącym o kolejne trofea. Od roku pracuje nad jego odbudową, już jako dyrektor sportowy. I w tej roli stawia sprawę jasno – sukces mogą tu osiągnąć tylko ci, którzy są dumni, że mogą dla Polonii grać i świadomi tego, w jakim Klubie się znaleźli. Wyznaje wartości, które są bliskie kibicom. Przedstawiamy Wam jedną z najważniejszych osób w klubie.
– Kto w Polonii wymyślił slogan: „Stawiamy na swoich”?
– Szczerze powiem… nie mam pojęcia. Nawet nie wiem, od kiedy on funkcjonuje. Raczej nie od momentu, w którym podjąłem pracę w klubie (Piotr został dyrektorem sportowym 30 kwietnia 2020 roku – przyp. red.). Trzeba dowiedzieć się od kogoś z działu marketingu.
– Pytam, bo to znakomite hasło! Podkreśla ono, że Polonia, prócz umiejętności piłkarskich, szuka wśród cech sprowadzanych zawodników lojalności lub zdolności do utożsamiania się z jej sportową tradycją. Powiedz, czy to jest jeden z wyznaczników, którymi kierowałeś się teraz, podczas pracy nad transferami?
– Od początku miałem taki pomysł, żeby trzon zespołu stanowili zawodnicy, nazwijmy to, z „polonijnym DNA”. Ale też – żeby mnie dobrze zrozumiano – nie każdy były polonista pasował do drużyny, którą chcieliśmy zbudować. Niektórzy sami zgłaszali chęć powrotu, ale nie podejmowaliśmy rozmów. Ci, na których postawiliśmy, to piłkarze świadomi swojej roli w zespole oraz celów stawianych przed drużyną. Młodzież musi mieć się od kogo uczyć i kogo podpatrywać. Chcemy zatem dawać szansę, w pierwszej kolejności, naszym chłopcom z zespołów młodzieżowych, którzy każdego roku mogą się pochwalić wieloma sukcesami w rozgrywkach juniorskich. Takie podejście jest dla mnie naturalne.
– Mnie się podoba, tak jak chyba każdemu kibicowi. Domyślam się, że nie możesz w pełni zdradzić kuchni swojej pracy nad transferami, ale zapytam. Które z dotychczas prowadzonych przez Ciebie negocjacji z zawodnikami były najtrudniejsze?
– Hm… Najtrudniej było przekonać Łukasza Piątka. To piłkarz, który w tamtym czasie występował na poziomie ekstraklasy („Piona” podpisał kontrakt 14 lipca 2020 roku, tuż po rozgrywkach, które kończył w Łódzkim KS, na najwyższym poziomie ligowym – przyp. red.). Ten proces, mogę tu ujawnić trochę kulisów, początkowo zaczął się bez wiedzy Łukasza, na poziomie rozmów dyrektorów sportowych obu klubów. Próbowałem najpierw zorientować się, jak wygląda sytuacja, jakie mają co do Łukasza plany w Łodzi. Po pierwszej rozmowie nie uzyskałem żadnych ciekawych informacji – było jeszcze za wcześnie. Natomiast udało mi się umówić kolejny termin rozmów, kiedy już wiedziałem, że ostatecznie nie będą w Łodzi wiązać z nim przyszłości. ŁKS spadł wtedy z ekstraklasy i postanowił szukać innych rozwiązań. Postanowiliśmy to wykorzystać. Z perspektywy czasu uważam, że Łukasz wniósł dużą wartość do naszej drużyny. Jest jej bardzo ważną częścią i wzorem do naśladowania dla młodszych zawodników.
– A jeśli mowa o pracy w obecnym okresie transferowym? Wrócił do nas Krystian Pieczara, wprawiając w zachwyt wielu fanów. Witamy z powrotem Marcina Kluskę, Michała Brudnickiego, trzech innych, nowych zawodników, dwóch juniorów…
– Tak, udało się przekonać tych zawodników do naszego projektu. Do Polonii nikogo nie mam zamiaru przekonywać na siłę. W mojej opinii, dla tego klubu powinni grać piłkarze, którzy tego chcą, cały czas głodni sukcesów, którzy chcą wygrywać, którzy chcą coś osiągnąć. Mam nadzieję, że takich właśnie sprowadziliśmy.
– Dało się to wyczuć, czytając komunikaty na oficjalnej stronie internetowej Polonii. Każdy ogłoszony transfer był opatrzony Twoją rekomendacją. Zawodnicy, których już znaliśmy, a teraz wrócili, jak „Pieczi”, zapewniali, że cieszą się z powrotu, „że tęsknili”. A ci zupełnie nowi, jak Marcin Pieńkowski, podkreślali lokalne tradycje i deklarowali, że wiedzą, w jakim klubie się znaleźli. A czy były momenty zwrotne w negocjacjach z graczami, którzy na Konwiktorską ostatecznie nie trafili, a my nic o tym nie wiemy? Czy ktoś ciekawy przebiegł koło nosa, rozmyślił się w ostatniej chwili?
– Nie chciałbym o tym mówić, bo tu dotykamy spraw, które powinny pozostać między stronami. Także dlatego, że sami zainteresowani pewnie by sobie tego nie życzyli. Tych rozmów i spotkań rzeczywiście było mnóstwo, ale tak wygląda ta praca – nie zawsze sprowadzisz do klubu zawodnika, którego chcesz, ale zawsze musisz posiadać alternatywę w przypadku niepowodzenia.
– W maju ogłoszono nazwisko nowego trenera – Rafała Smalca. Nikt by nie wpadł na to, powiedzmy, w środku minionego sezonu. Nikt z nas, kibiców-laików. To mogła być tylko osoba dobrze znająca futbol i ten poziom ligowy. Już po pierwszych wypowiedziach, jakie usłyszeliśmy od trenera Smalca słychać, że to bardzo poukładany facet, z profesjonalnym podejściem do swojego zawodu. A przecież na razie dopiero na poziomie trzeciej ligi! Do tego wciąż się kształci, rozwija swoje rzemiosło (Rafał Smalec ubiega się o uzyskanie licencji UEFA Pro, najważniejszego obecnie w Europie trenerskiego dyplomu – przyp. red.). Zapowiada się – i mocno trzymam za to kciuki – że zaangażowanie tego szkoleniowca będzie strzałem w dziesiątkę. Dlaczego on?
– Był taki moment w poprzednim sezonie, w którym właściciel klubu, Grégoire Nitot, poprosił mnie o przedstawienie trzech, w mojej ocenie, najodpowiedniejszych kandydatur na trenera Polonii. Wśród tej trójki był Trener Smalec. Jego pracę śledzę od trzech lat (a więc jeszcze od momentu, gdy Piotr pełnił swoją obecną funkcję w Pogoni Siedlce – przyp. red.). Pierwszy raz zwróciłem uwagę na zespół Unii przy okazji obserwacji jednego z zawodników. Wielokrotnie bywałem na meczach tego zespołu, dało się zaobserwować dobrą organizację gry tej drużyny, powtarzalność w poczynaniach na boisku, pomysł na mecz. Zacząłem zbierać informację o tym Trenerze, właśnie po to, żeby w odpowiednim momencie móc z nich skorzystać. Zakres pracy dyrektora sportowego nie obejmuje tylko obserwacji samych zawodników. W przypadku doboru trenera, trzeba zdecydowanie dobrze odrobić lekcję i być świadomym kogo się zatrudnia. Bardzo się cieszę, że Trener Smalec potrafił przekonać do swojej osoby naszego właściciela. Życzę mu wszystkiego dobrego. Mam nadzieję, że osiągnie z Polonią wiele sukcesów.
– A jakbyś krótko podsumował trzytygodniową pracę trenera Macieja Wesołowskiego pod koniec minionego sezonu? Drugi szkoleniowiec podkreślał w czerwcu, że pracował w tym czasie przede wszystkim nad motoryką zespołu…
– Podział obowiązków sztabu szkoleniowego ustalony był już wcześniej z Rafałem Smalcem. Trener Wesołowski dostał propozycję pracy jako asystent w pierwszym zespole. Trzeba podkreślić świetną pracę, jaką Trener wykonał z drugim zespołem w rundzie wiosennej (wygrał 14 z 17 spotkań). Jednocześnie prowadzić będzie w dalszym ciągu drugą drużynę. Bardzo liczymy na to, że praca Trenera Wesołowskiego przyniesie wymierne korzyści pierwszemu zespołowi, bo to Trener, który potrafi rozwijać piłkarzy. Jeżeli chodzi o pracę wykonaną przez zespół w czerwcu – skupiliśmy się głownie na aspektach motorycznych, tak aby wykonać jak najwięcej w kierunku przygotowań do przyszłego sezonu. Wszystko odbyło się pod nadzorem Trenera Naulewicza, odpowiedzialnego za przygotowanie motoryczne zawodników. Uważam, że w dużej mierze udało się zrealizować to, co sobie założyliśmy. I co bardzo cieszy, nie miało to większego wpływu na to jak gracze wyglądali na boisku.
– Czy mógłbyś jeszcze przybliżyć sylwetkę nowego trenera bramkarzy – Piotra Kruszewskiego?
– Trener od ośmiu lat szkoli bramkarzy. Ma licencję trenerską UEFA Goalkeeper B. To człowiek bardzo ambitny i pracowity – jak wszyscy ludzie naszego sztabu. Nie spotkałem nikogo, kto by się negatywnie wypowiedział o jego pracy czy umiejętnościach. Nie zapominajmy też o Trenerze Maksie Hołowni, który dołączył do nas zimą. Praca, jaką wykonuje dla naszego zespołu jest bezcenna. Obecny sztab szkoleniowy tworzą ludzie z pasją do tego co robią, chcący coś w piłce osiągnąć oraz otwarci na wiedzę i nowe doświadczenia.
– Trzymamy kciuki! Podsumujmy zatem wątek transferów. Odeszło ośmiu piłkarzy. Choć nam, kibicom, szczególnie żal, że nie zagra już w Polonii Grzesiek Wojdyga, dotychczasowy kapitan, to proces przebudowy zespołu przebiega sprawnie: wzmocnienie pozycji numer jeden (Brudnicki), dalej środka i boku obrony (Kiczuk, Jarosz i młody Chojczak z MKS), środka pola i skrzydła (Kluska, Koton z MKS i Pieńkowski), wreszcie – siły ognia („Pieczi”). Jak z Twojej perspektywy wygląda, po tygodniach pracy, bilans zysków i strat?
– Naszym głównym założeniem było mieć 90 procent kadry na pierwszym treningu w lipcu. Dzięki pracy, jaką wykonaliśmy odpowiednio wcześnie, jeszcze przed otwarciem okna transferowego, ten cel udało się zrealizować. Dążyliśmy do tego, żeby na każdej pozycji w naszej drużynie była zdrowa, sportowa rywalizacja. Zależało nam, żeby zebrać tu grupę ludzi patrzących w jednym kierunku. Nie wyobrażam sobie, żeby ktokolwiek z zawodników stawiał swoje ambicje ponad interesem zespołu.
– Z pierwszą ekipą trenuje już dwóch, wspomnianych wyżej, chłopaków z Akademii – Krzysztof Koton i Wojciech Chojczak. Oczywiście życzymy im powodzenia! A ja zapytam teraz o współpracę z dyrektorem MKS Polonia Pawłem Olczakiem. MKS także jest chlubą kibiców, co mocno podkreślają. Jest integralną częścią naszego „stanu posiadania”. Dodatkowo MKS trzeba chwalić za sukcesy, czyli awans drużyny seniorów z A klasy do ligi okręgowej oraz promocję młodzieży do Centralnej Ligi Juniorów w swojej kategorii wiekowej – do lat 19. Jak układa się Twoja współpraca z panem Olczakiem? Na pewno, jako dyrektorzy, zachowujecie przyjazne relacje…
– Jak najbardziej. Paweł wykonuje świetną pracę. Akademia osiągnęła obecnie poziom CLJ w każdym roczniku (Polonia U17 zajęła piąte miejsce w grupie A w sezonie 2020/2021 – przyp. red.), są tam bardzo dobrzy trenerzy, ale pracują w trudnych warunkach. Mam oczywiście na myśli bazę treningową. Nie dysponują tym, co mają na co dzień chociażby opiekunowie młodzieży Zagłębia, Lecha, Pogoni Szczecin czy Legii.
– Przejdę teraz do najtrudniejszego pytania, jakie chciałem Ci w tej rozmowie zadać. Jak oceniasz miniony sezon, jako były zawodowy piłkarz, skaut, a teraz szef pionu sportowego Polonii S.A.? Czego zabrakło naszym piłkarzom do realizacji celu numer jeden, czyli awansu do drugiej ligi?
– Zacznę od tego, że kiedy przychodziłem do klubu, byliśmy w trudnej sytuacji. W zasadzie Grégoire Nitot w ostatniej chwili uratował Polonię przed upadkiem. Sezon 2019/2020 został przerwany z powodu obostrzeń sanitarnych związanych z pandemią. Inaczej czekałaby nas twarda walka o utrzymanie. Kiedy już byliśmy pewni, że zostajemy w trzeciej lidze, podjęliśmy decyzję o przebudowaniu tej drużyny. Trzeba jasno powiedzieć: potencjał tamtego zespołu to było 17. miejsce na tym poziomie rozgrywek. Pozostanie na nim absolutnie nas nie interesowało. Postanowiliśmy zmierzyć się z tym wyzwaniem. Był to trudny czas na przeprowadzenie tak gruntownych zmian. Niższe ligi, od trzeciej w dół, przez pół roku nie uczestniczyły w rozgrywkach. Formy i aktualnej dyspozycji jakiegokolwiek zawodnika z tego poziomu nie byliśmy w stanie w tym czasie zweryfikować. Gracze z tego szczebla nie mieli regularnych treningów, biegali głównie po lesie. Natomiast ligi centralne kończyły rozgrywki bardzo późno, dopiero pod koniec lipca. My rozpoczynaliśmy sezon 2020/2021 na początku sierpnia. Ostatecznie dołączali do nas nowi zawodnicy niemal chwilę przed pierwszym meczem lub już po starcie ligi. Wielu z nich nie uczestniczyło w ogóle w przygotowaniach do sezonu. Trudno w takiej sytuacji mówić o właściwym scaleniu zespołu, wypracowaniu jakiegokolwiek automatyzmu na treningach. Mimo wszystko, pierwszą rundę oceniam pozytywnie, bo strata do lidera nie była duża (wynosiła pięć punktów, przy jednym meczu rozegranym więcej – przyp. red). Natomiast runda rewanżowa, delikatnie rzecz ujmując, nam nie wyszła. Mieliśmy większe oczekiwania – zarówno ja, jak i Prezes Nitot.
– Właśnie. Przejdźmy teraz do Prezesa Nitot. Wojciecha Szymanka pożegnał z wielką klasą. Apelował, żeby go wspierać. Podkreślał, że to zasłużony wychowanek Polonii. Przypomnijmy, to jest Twój kolega z boiska. Zdobywaliście razem wicemistrzostwo Polski juniorów starszych w 2000 roku. Jako kibic byłem na pierwszym finałowym meczu w Warszawie, kiedy przegraliście z juniorami Wisły 1:3 (gola dla Polonii strzelił Marcin Pawłowski, a dla gości z Krakowa trafiali bracia Brożkowie, znani potem przez lata z boisk ekstraklasy – przyp. red.).
– A rok wcześniej, w finale graliśmy z Amiką Wronki. Zatem z Wojtkiem dwa razy zdobywaliśmy wicemistrzostwo Polski juniorów. Zresztą, znamy się ponad 20 lat. Pożegnanie Wojtka odbyło się w taki sposób, jaki przystoi wielkiemu klubowi. Tak to powinno wyglądać.
– Razem też wchodziliście do zespołu seniorów, który był wtedy najlepszy w Polsce. Czy był taki moment w poprzednim sezonie, kiedy Wojtek przeżył załamanie? Szukał u Ciebie wsparcia, prywatnej rozmowy na temat swojej pracy z drużyną?
– Staraliśmy się na bieżąco reagować, wymienialiśmy się uwagami, ale co zrozumiałe, ostateczne decyzje zawsze podejmował Trener. Najtrudniejszy moment był chyba na wiosnę – po trzech porażkach z rzędu, bez strzelonej bramki. Wszyscy byliśmy trochę oszołomieni tym, co widzimy na boisku.
– Zostańmy jeszcze przy nim. Kiedyś, w rozmowie z dziennikarzem portalu TVPSport.pl opowiadał o swoich początkach w klubie. O tym, jak to dawniej było z młodymi zawodnikami, o dyscyplinie i hierarchii w szatni. Podkreślał, że młody zawsze musiał starannie dobierać słowa, kiedy na przykład udzielał wypowiedzi mediom. Jeśli powiedział o jedno słowo za dużo, mógł spodziewać się surowego potraktowania, jak choćby odesłania do przebierania się pod natryskiem, zamiast w szatni, wśród reszty, co było rodzajem kary. A Ty jak po latach oceniasz zmiany w relacjach między starszyzną a młodymi? Teraz to wy, dwie dekady temu juniorzy, jesteście liderami – dyrektorami sportowymi, trenerami, kapitanami. Ty, Wojtek, czy Grzesiek Wojdyga… Wspomnijmy jeszcze o Tomku Wełnie, jako o doświadczonym obecnie wychowanku.
– Z pewnością doszło do zmian, jeśli chodzi o podejście do zawodu piłkarza – szeroko pojętego profesjonalizmu, sposobu odżywania, sposobu wypoczywania, pracy nad sobą, doskonalenia umiejętności. Świadomość piłkarzy jest dużo większa niż w moich czasach. Dzisiejsza piłkarska młodzież ma wszystko podane na tacy. Nawet w akademiach są trenerzy motoryczni, odżywki, masa innych udogodnień, choćby przepis o młodzieżowcu, którego osobiście jestem przeciwnikiem. Jednym słowem, od najmłodszych lat tworzy się przyszłym piłkarzom coś w rodzaju efektu cieplarnianego, a on powoduje, że trudniej jest kształtować tak potrzebny w sporcie charakter. Na jednych wpływa to dobrze, ale na drugich niekoniecznie. To temat rzeka.
– Zaciekawiłeś mnie deklaracją, że jesteś przeciwnikiem przepisu o młodzieżowcu (czyli obowiązku wprowadzania do podstawowego składu seniorów zawodnika lat do 21 – przyp. red.). Wyjaśnisz swoją rację?
– Jak najbardziej. Uważam, że sportowiec wszystko musi sobie wywalczyć. Jak jesteś młody i do tego dobry, to będziesz grał. Po prostu. W sporcie nie ma nic za darmo. Jestem oczywiście zwolennikiem regularnego wprowadzania juniorów do zespołu, dawania szansy rozwoju młodym piłkarzom, ale nie pod przymusem przepisów. Lech Poznań mnóstwo pieniędzy wydaje na szkolenie, promowanie i sprzedawanie swoich talentów. Taką ma strategię. Jeżeli Cracovia ma strategię grania samymi obcokrajowcami, to niech gra, skoro taką wybrała drogę do sukcesu. Myślę, że choć idea przepisu o młodzieżowcu sama w sobie jest szczytna, to w mojej ocenie nie do końca przemyślana.
– Przejdę teraz do trenera Chrobaka, który we wspomnianym 2000 roku zdobywał z Tobą i innymi młodymi polonistami wicemistrzostwo Polski juniorów starszych. W tamtej drużynie, oprócz Ciebie i Wojtka, byli Marcin Kuś, który dwa lata później debiutował w reprezentacji Polski, poza tym – Antoni Łukasiewicz, Krzysztof Bąk. Wszyscy graliście potem na poziomie ekstraklasy. To najzdolniejszy rocznik Polonii ostatnich dwóch dekad?
– Być może. Trener Chrobak, przypomnę raz jeszcze, dwa razy docierał z nami do finału młodzieżowych mistrzostw Polski. Potem, z młodszym rocznikiem, wywalczył jeszcze brązowy medal, więc niewątpliwie osiągał sukcesy. Część z moich kolegów zaistniała na poziomie ekstraklasy, a nawet w ligach zagranicznych. A Marcin faktycznie zaliczył kilka występów w kadrze.
– Trener Chrobak wywalczył właśnie awans do drugiej ligi, z jedenastką Pogoni Grodzisk Mazowiecki, czego, znając jego umiejętności, doświadczenie, etos pracy, można było się spodziewać. Co wartościowego dostrzegłeś w grze jego zespołu?
– Oglądałem sporo meczów Pogoni Grodzisk, bo mieszkam blisko stadionu. Znam zatem dobrze ten zespół. Była to drużyna dobrze zorganizowana. W porównaniu z poprzednim sezonem – dużo lepiej broniąca. Do tego bardzo skuteczna i efektywna w grze. Potrafiła się obronić w groźnych sytuacjach, a jednocześnie trafiać do siatki, gdy stwarzała ich niewiele. Uważam, że trener Chrobak, ze swoimi piłkarzami, jak najbardziej zasłużenie świętuje awans.
– Czy to on obudził w Tobie zmysł do wyszukiwania talentów, pracy organizacyjnej, dyrektorskiej? To był pierwszy nauczyciel?
– Przez wiele lat Krzysztof Chrobak był nie tylko moim trenerem, ale też wychowawcą w liceum. Zawsze był świetnie przygotowany, dobrze zorganizowany. Zawsze mu się chciało. I zaszczepił w nas, młodych chłopakach, wiele pozytywnych wartości, którymi większość z nas kierowała się potem w dorosłym życiu. Nie mówię tylko o „boiskowym” życiu, ale też o tym ważniejszym – osobistym. Natomiast, jeśli chodzi o moją drogę, to ja od zawsze wiedziałem, że chcę robić to co teraz. Przygotowywałem się do tej roli przez lata. Miałem okazję przyglądać się pracy Łukasza Masłowskiego. To był swego czasu jeden z topowych dyrektorów sportowych w Polsce. Bardzo dużo się od niego nauczyłem. Widziałem, jak pracuje, w jaki sposób postrzega istotne dla zespołu sprawy, jak podejmuje decyzje. Dzisiaj, na bazie tych doświadczeń, mam własny pomysł jak moja rola w Klubie powinna wyglądać.
– Czym różni się jego praca od obowiązków pierwszego trenera? Podobne są poziomy stresu i odpowiedzialności. Te dwie funkcje wydają się mieć podobieństwa, ale też zapewne mocno się różnią?
– Bardzo różnie patrzy się w Polsce na rolę dyrektora sportowego w klubie. Nawet na poziomie ekstraklasy. Dla mnie to osoba, która stoi na straży ściśle określonej strategii. Dzisiaj mówimy o tym, że chcemy dojść do ekstraklasy. Ale to nie wystarczy. Poza tym, że chcemy tam dotrzeć, musimy mieć jeszcze pomysł, jak to zrobić, w jaki sposób, za pomocą jakich środków, z jakimi ludźmi. I dopiero po upływie czasu jesteśmy w stanie stwierdzić czy nasz plan był dobry. Nie dowiemy się tego, jeśli będziemy co pół roku, lub co rok, wszystko wywracać do góry nogami. Zmieniać trenerów i piłkarzy, koncepcję. To się na pewno nie uda i dodatkowo generuje ogromne koszty dla klubu. Często w Polsce jest tak, że zatrudnia się trenera, wystarczą dwie, trzy porażki, kibice żądają krwi… No to zmiana. Następnie przychodzi nowy i mówi: „wszystko było złe”, „wszyscy piłkarze, których ściągnął tamten się nie nadają”, „ja muszę mieć swoich”. Koło się zamyka. To są potężne wydatki. Nie ma w tym żadnej ciągłości pracy. Żadnego planu budowy. A budowa zespołu to przecież proces, który musi potrwać. To co funkcjonuje trzeba za wszelką cenę utrzymać, a to co nie – udoskonalać. Dodatkowo, dla sprawnego funkcjonowania klubu piłkarskiego, ważny jest szereg mniejszych detali, których też trzeba przypilnować. Ja sobie na przykład nie wyobrażam, patrząc na wyższe poziomy rozgrywek, żeby sztab szkoleniowy, oprócz wypełniania podstawowych obowiązków, był w stanie jeszcze jeździć po kraju i oglądać piłkarzy, analizować ich pod kątem kolejnego „okna” transferowego. To jest niemożliwe. Do tego potrzebni są ludzie do pracy. Nie jestem zwolennikiem testowania „wagonów” piłkarzy. To tylko znaczy, że nie odrobiliśmy lekcji. Nie poświęciliśmy wystarczająco dużo czasu, żeby mieć wiedzę o zawodnikach mogących wzmocnić nasz zespół. Dla mnie sprawa jest prosta: widziałeś – wiesz, nie widziałeś – nie wiesz. Testujesz zawodnika i po tygodniu dajesz mu dwuletni kontrakt? Przecież to jest randka w ciemno. Wtedy ryzyko pomyłki jest w mojej ocenie bardzo duże. Dlatego jestem zwolennikiem pracy systemowej, skautingu, dobierania do zespołu kompetentnych ludzi. Uważam, że im więcej mamy par oczu do obserwacji, także analizy wideo, tym bardziej minimalizujemy ryzyko pomyłki transferowej. Dzisiaj jesteśmy na poziomie trzeciej ligi, więc obszar poszukiwań jest mocno ograniczony, ale nadal można to umiejętnie robić. Trener Rafał Smalec przyznał niedawno w wywiadzie, że w Polonii nie ma w tej chwili „ludzi z przypadku” – do tego dążymy.
– Bardzo mi się podoba ten komentarz i trzymam kciuki za Twoją misję. Wróćmy jeszcze raz do Twoich pierwszych lat w seniorskim zespole Polonii, kiedy miałeś do czynienia z zawodnikami zdobywającymi mistrzostwo Polski, potem broniącymi tytułu. Sam uczestniczyłeś wtedy w rozgrywkach Pucharu Ligi, w których triumfowaliście w finałowym starciu z Legią przy Łazienkowskiej (2:1 – przyp. red.). Jak wspominasz tamte gwiazdy Czarnych Koszul? Z kim miałeś dobry kontakt? I który z dawnych liderów sportowo dał Ci najwięcej?
– To był zespół naprawdę charakternych zawodników. Chciałbym widzieć takiego ducha teraz, w obecnym zespole. Wtedy grali Mariusz Pawlak, Arek Kaliszan, Piotrek Dziewicki, Tomek Ciesielski, Tomas Żvirgżdauskas, Igor Gołaszewski. Żołnierze. Nigdy nie odstawiali nogi. Obok nich mieliśmy takich, którzy „robili różnicę” indywidualnymi umiejętnościami. Moim zdaniem, zdecydowanie najlepszym piłkarzem w Polonii był wtedy Tomek Wieszczycki. To był profesor. Gdyby miał lepsze predyspozycje fizyczne, więcej zdrowia do biegania, byłby to gracz europejskiego formatu. Natomiast najlepszy kontakt miałem chyba z Bartkiem Tarachulskim. Zawsze ceniłem też Igora za jego niesamowity charakter i wolę walki. W pewnym momencie swojej kariery, tuż przed złotym sezonem, został przesunięty do drugiej drużyny. Niejeden by się załamał. Ale nie Igor. Nie odpuścił nawet na chwilę. Dostał kolejną szansę i po roku został kapitanem mistrzowskiej jedenastki. Był wzorem jak sportowiec powinien reagować, gdy przychodzi cięższy moment.
– Jako zawodnik rozstałeś się z Polonią na poziomie ekstraklasy po sezonie 2002/2003, kiedy trenerem seniorów był Krzysztof Chrobak. Czy pamiętasz okoliczności odejścia?
– Tak. Ja chciałem przede wszystkim regularnie grać. Wybrałem wtedy pierwszoligowy klub – Błękitnych Stargard Szczeciński. Dotknęły go jednak problemy finansowe, wycofał się z rozgrywek. Znalazłem się jeszcze, na krótko, z powrotem w ekstraklasie, tym razem w Świcie Nowy Dwór Mazowiecki, ale zanotowaliśmy spadek i od tego momentu zostałem na wiele lat na poziomie pierwszej ligi. Najgorzej wspominam moje ostatnie odejście z Polonii, grającej właśnie na tym szczeblu (a więc w sezonie 2007/2008 – przyp. red.). Bo to dla mnie, jako wychowanka, najbardziej przykry moment w jej historii. Pan Wojciechowski, ówczesny prezes, kupił Groclin Dyskobolię – klub w Ekstraklasie i zmienił jego nazwę na „Polonia”. Wtedy odszedłem do Dolcanu, przyglądając się z żalem jak traktowani są byli mistrzowie Polski, którzy na Konwiktorską, po latach, wrócili. Mówię o Mariuszu Liberdzie, Mariuszu Pawlaku, Igorze Gołaszewskim. Zesłano ich wtedy do rezerw. Zmuszano do upokarzających praktyk, biegania po schodach. To było żenujące. Do dzisiaj uważam, że przeniesienie innego zespołu do Warszawy, ubranie go w czarne koszule i mówienie, że to odtąd Polonia, nigdy nie powinno mieć miejsca. Boli mnie to do dzisiaj.
– Znów zapytam zatem o prezesa Nitot, reprezentującego zupełnie inne wartości. Pół roku temu, na swoim wideoblogu, przeprowadził rozmowę z Wojtkiem Szymankiem. Wysnuł podczas niej tezę, że bardzo ważne są w życiu porażki – w biznesie, którego jest przedstawicielem, zna się na nim, osiągnął na tym polu sukces, ale także w innych dziedzinach, choćby w futbolu. Bo one uczą. Wzmacniają. Dodają sił. Sprawiają, że wraca się na właściwą ścieżkę. Wojtek Szymanek kontrował wówczas, że on woli nie myśleć zbyt wiele o porażkach. W tym kontekście, że potem ciągną się za nim, podczas gdy on woli już ten balast zrzucić. Po to, żeby iść dalej do przodu. A Tobie do której filozofii bliżej?
– Nie będę miał problemu z odpowiedzią. Zdecydowanie zgadzam się z Prezesem. Jedyna droga do tego, żeby się rozwijać, to rozumieć swoje błędy. Jeżeli nie wyciągniesz wniosków, będziesz je powielał. Nie rozwiniesz się. Uważam, że zawsze coś można zrobić lepiej.
– Czego możemy się spodziewać w nowym rozdaniu? Większej liczby goli? Staranniejszej gry w defensywie? Gry zachowawczej, ale za to z dbałością o wywalczenie kolejnych trzech punktów? Futbolu totalnego, w którym musi być silny atak i szczelna obrona? To pytanie przede wszystkim do trenerów, ale warto zadać je także Tobie, jako człowiekowi, który zna się na piłce. I jako kibicowi Polonii.
– Przede wszystkim, chciałbym zobaczyć zespół, który jest odważny na boisku. Ciężko pracuje od pierwszej do ostatniej minuty. Jest pewny tego, co robi i wierzy w to, co robi. Nigdy się nie poddaje. Chciałbym, żebyśmy wszyscy po nadchodzącym sezonie – sztab szkoleniowy, nasi zawodnicy, ja – mogli spojrzeć w lustro i powiedzieć: zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy, nic nie zaniedbaliśmy. A na koniec pamiętajmy, że to tylko sport. Niech wygra najlepszy!
– Dziękuję Ci serdecznie! Rozmowa z Tobą to była przyjemność!
Rozmawiał Paweł Stanisławski
Fot. Polonia Warszawa S.A.