Obu dżentelmenów chcieliśmy zaprosić do rozmowy już w czerwcu. Przekładaliśmy ją dwukrotnie, aż wreszcie się udało. Duet trenerski Czarnych Koszul Rafał Smalec – Maciej Wesołowski wraz z pozostałymi pracownikami sztabu szkoleniowego chce z piłkarzami świętować awans do drugiej ligi już w czerwcu. A potem intensywnie pracować nad dalszym rozwojem Polonii. Obaj są profesjonalistami, łaknącymi kolejnych doświadczeń. Cieszą się, że pracują w naszym Klubie. Poznajcie ich plany i ambicje. Mocno im kibicujcie!
– Aż do tej pory redakcja naszego miesięcznika nie miała okazji powitać obu Panów na pokładzie. Bardzo się cieszymy, że połączyliście obaj siły i rozpoczynacie ważną misję, czyli walkę o awans do drugiej ligi. Pytanie numer jeden skieruję do trenera Smalca. Jak wspomina Pan pierwsze rozmowy z Prezesem Nitot? Właściciel klubu piłkarskiego podkreślał po nich, że jest zachwycony Pana podejściem do zawodu, profesjonalizmem i tym, że reprezentuje Pan podzielane przez niego wartości.
Rafał Smalec: – Przede wszystkim, przywitam się również. Mój pierwszy kontakt z Polonią to ten nawiązany z dyrektorem sportowym Piotrem Kosiorowskim. Zadzwonił do mnie pewnego dnia z propozycją spotkania i tak przeszliśmy do rozmów o ewentualnej współpracy. A gdy porozumieliśmy się już na tyle, by stwierdzić, że chcemy być w jednym zespole, dyrektor Kosiorowski stwierdził, że jestem odpowiednim człowiekiem na pozycję pierwszego trenera, wtedy przyszedł czas na negocjacje z Prezesem Nitotem. Tak naprawdę, by konkretnie rozmawiać o wspólnej pracy, spotkaliśmy się obaj tylko raz. Trwało to kilka godzin. I to wówczas Prezes potwierdził, że widzi we mnie cechy pierwszego trenera. Od początku byłem bardzo rad z propozycji obu panów. Dziś cieszę się, że mam możliwość pracy w tak renomowanej firmie, jaką jest Polonia. Podsumowując: nasze spotkania i rozmowy były krótkie, za to treściwe. Szybko znaleźliśmy nić porozumienia.
– Jak podsumowałby Pan swoje dotychczasowe życie zawodowe? Owszem, pracował Pan dotąd w klubach spoza lig centralnych, jednak z osiągnięciami. Na łamach miesięcznika zrobiliśmy nawet dokładne ich zestawienie (sięgnij do numeru 3 (69), str. 37 – przyp. red.). Zwraca uwagę fakt, że w każdym z trzech ostatnich sezonów wywalczył Pan z piłkarzami Unii Skierniewice Wojewódzki Puchar Polski. A szkoleniowcem został Pan najpierw w Pogoni Grodzisk Mazowiecki.
RS: – Tak jest. Byłem zawodnikiem Pogoni i z dnia na dzień przeszedłem na drugą stronę barykady, stając się trenerem. Pracowałem w Grodzisku przez cztery lata. W tym czasie awansowaliśmy z czwartej do trzeciej ligi. Zostałem jednak wkrótce potem zwolniony, więc zdecydowałem się na nowe wyzwanie w niższej klasie, bo dla mnie najważniejsze było wtedy, żeby nabywać doświadczenia w zawodzie i nie skupiałem się na poziomie rozgrywek. Trafiłem do Ligi Okręgowej, klubu lokalnego, mającego siedzibę w okolicach Grodziska Mazowieckiego, czyli do LKS-u Chlebnia. Tam moja praca trwała przez dwa lata. Następnie podjąłem ją w Mszczonowiance, na dalszy dwuletni okres i stamtąd trafiłem do mojego ostatniego klubu – Unii Skierniewice, w której spędziłem cztery sezony. Szybko awansowałem z nią do trzeciej ligi, a ostatnio zdobywaliśmy trofea, o których pan już wspomniał.
– Jak wyglądało pierwsze spotkanie obu Panów? I jak podzieliliście między sobą obowiązki? Trener Maciej Wesołowski jest w Polonii znacznie dłużej…
Maciej Wesołowski: – Gdybym miał wspominać nasze pierwsze spotkanie, musiałbym głębiej sięgnąć do wspomnień, bo z trenerem Rafałem znaliśmy się dużo wcześniej. Pozostawaliśmy w kontakcie typowym dla trenerów. Rozmawialiśmy. Ja zaczynałem swoją pracę w Konstancinie, w 2013 roku, od awansu z ligi okręgowej do czwartej. Później, przez Victorię Sulejówek, Bug Wyszków i Marki, trafiłem do Polonii (obowiązki szkoleniowca naszej młodzieży Maciej Wesołowski rozpoczął już w marcu 2015 roku, kontynuując jednocześnie, jeszcze przez krótki czas, ówczesną pracę z seniorami Bugu i Marcovii – przyp. red.). Przy Konwiktorskiej pracowałem zazwyczaj z drużynami U15, choć z różnymi rocznikami. O naszym obecnym podziale obowiązków nie muszę mówić zbyt wiele. Powiem tylko, że jest jeszcze z nami Maks Hołownia, także drugi trener, oraz Piotrek Kruszewski, szkoleniowiec bramkarzy. Stanowimy zgraną ekipę.
– Zapytam zatem o sprawy najświeższe, a zacznę od przygotowań do nowego sezonu. Zwłaszcza ich końcówka wyglądała imponująco. Prowadzona przez Panów Polonia potrafiła pokonać aż 5:0 Wisłę Puławy, która w minionym sezonie była zwycięzcą grupy czwartej trzeciej ligi, z imponującym dorobkiem punktowym. To był ten moment, w którym nam, kibicom wydawało się, że wszystko funkcjonuje idealnie tuż przed startem zawodów, a nasz zespół jest w optymalnej formie wobec spodziewanej walki o awans. Tymczasem pierwszy mecz w Skierniewicach przyniósł niespodziewaną porażkę. Czy teraz, po meczu numer cztery i porażce numer dwa (rozmawialiśmy 2 września, kilka dni po porażce ze Świtem 1:2 – przyp. red.), dostrzegają Panowie trudności, których nie przewidzieli i nad pokonaniem których trzeba będzie pracować nawet przez większą część rundy jesiennej?
RS: – Najpierw zdajmy sobie sprawę z tego, że gry kontrolne to mecze o innym ciężarze gatunkowym niż ligowe i często spotykają się w nich drużyny na innym etapie przygotowań. Oczywiście, nie chcę nie doceniać pracy, jaką wykonaliśmy, bo akurat wynik mecz z Puławami rzeczywiście był efektem naszej bardzo dobrej gry. Zdajemy sobie sprawę z tego, że w Polonii oczekuje się od nas zwycięstw w każdym meczu i przyznaję – porażka w Skierniewicach, na otwarcie sezonu, była wielką niespodzianką. Przechodząc do odpowiedzi na pytanie o to, nad jakimi elementami powinniśmy pracować mocniej… Wysiłek musimy podejmować cały czas. Począwszy od przygotowania motorycznego, przez techniczne, aż do opracowania taktyki. Nawet jeżeli w jakimś elemencie prezentujemy się dobrze, nie możemy nigdy odpuścić. To tak nie działa. W futbolu problemy wyłaniają się w sposób dynamiczny i rozwiązywanie ich trzeba podejmować w równym tempie. Zdajemy sobie przy tym sprawę, że po drugiej stronie jest przeciwnik, który też dąży do zwycięstwa, też ma swój plan. Nie jest tak, że na boisko wychodzi Polonia, a rywal jest po to, by jej towarzyszyć w meczu. Każdy w tej lidze chce Polonii się postawić i ją ograć. A naszym zadaniem jest, by sprostać jego wyzwaniu, a przy tym oczekiwaniom tutejszej społeczności i wygrać wyścig z czasem. Zdajemy sobie z tego sprawę.
– Czy mówiąc o zmaganiach z upływającym czasem ma Pan na myśli również kontuzję Marcina Pieńkowskiego, której doznał przed inauguracją rozgrywek? To zawodnik, który przyszedł razem z Panem ze Skierniewic. Miał być skrzydłowym, a więc pasować do przyjętej przez Panów taktyki, w której ważną rolę mają odgrywać zawodnicy „wahadłowi”…
RS: – Tak to już w futbolu jest, że urazy pozostają jego częścią. To prawda, nie spodziewaliśmy się, że nie będziemy mogli skorzystać z Marcina i to już na starcie sezonu. Ja, znając jego atuty, wiem, że na pewno dałby naszej grze dużo dobrego. Przytrafił mu się uraz, to już się stało. Musimy sobie radzić. Czekamy na jego powrót do sprawności. Zdradzę, że to już niedługo. A wówczas będziemy chcieli jego przygotowanie motoryczne i umiejętności funkcjonowania w wybranym ustawieniu, mocno wykorzystać (Marcin grał w Unii na pozycji prawoskrzydłowego – przyp. red.). Na razie nie płaczemy nad rozlanym mlekiem. Kto inny „korzysta” z jego nieszczęścia.
MW: – Dziś brakuje nam również Damiana Mosiejki…
– O niego chciałbym spytać właśnie Pana. Bo Damian porusza się teraz o kulach, a zdążył w połowie sierpnia wystąpić w prowadzonej przez Pana drugiej drużynie, w pierwszym meczu ligi okręgowej. Jakiej kontuzji doznał?
MW: – Stało się to w innym momencie, podczas przedmeczowego rozruchu. Ma problemy z kostką. Na niego także czekamy, bo głębia składu jest dla nas ważna. Jeżeli jest kadra jest szeroka, zawsze się cieszymy. Chcemy mieć pozytywny ból głowy i jak największą możliwość selekcji zawodników. To oczywiste.
– Życzymy wszystkim naszym piłkarzom zdrowia, a ja przyznam, że intryguje mnie powrót na boisko właśnie Marcina Pieńkowskiego. Bo to po pierwsze nowy zawodnik, a po drugie bardzo chcielibyśmy, żeby wniósł do zespołu tę sportową wartość, jakiej się po nim Panowie spodziewają. A co z Marcinho, który w poprzednim sezonie był ważną częścią podstawowej jedenastki, chociaż występował tylko w rundzie wiosennej? Zaliczył 10 asyst, licząc z wywalczonymi dwoma rzutami karnymi. A teraz zaczyna mecze na ławce rezerwowych (w spotkaniu z Ursusem, już po rozmowie, zagrał pierwszy raz w wyjściowej jedenastce – przyp. red.). Jaką, Panów zdaniem, ma teraz do odegrania rolę w zespole?
RS: – Cóż, zwykle, kiedy do klubu przychodzi nowy trener, każdy z zawodników dostaje czystą kartkę. I walczy o pozycję w drużynie od nowa. Uczciwie przyznam, że po naszych wspólnych obserwacjach, Marcinho po prostu przegrał rywalizację o wyjściowy skład. Podkreślę: czysto sportowo. Jednak zawodnicy znają nasze podejście i wiedzą, że oczekujemy od nich gotowości do gry w każdej chwili, a nawet, rzekłbym, pokazywania swojej sportowej złości i wyrażania jej rosnącą jakością podczas treningów. Zakładamy, że każdy z nich, prędzej czy później, swoją szansę otrzyma. Pozostaje otwartą kwestia, jak ją wykorzysta w grze o punkty. Żaden nie jest zamknięty w jakiejś „szafie”. Liczymy na każdego, także na Marcinho.
MW: – Mamy pomysł na grę tego zawodnika. Chodzi o to, że on musi nam zaufać, bo obraliśmy dla niego taki kierunek, który ma mu pomóc w grze. Już widać po nim dużą poprawę. Jeszcze moment i dostanie okazję. Tylko od niego będzie wtedy zależało, jak ją wykorzysta. W poprzednim sezonie był skrzydłowym, miał inne zadania na boisku. Jego nowa pozycja, naszym zdaniem, jest dla niego optymalną. Tylko musi chcieć skorzystać z podpowiedzi. Wierzę, że wkrótce „odpali”.
– Chciałbym z Panami porozmawiać o problemach, jakie razem z drużyną mieliście w dotychczasowych meczach ligowych, nie tylko tych przegranych. Po grze rywali widać wyraźnie, że Polonia jest dla nich marką, na którą mobilizują się podwójnie. Wybierają przy tym często taktykę ultradefensywną, szukając swoich szans w kontrataku, stałych fragmentach gry, lub osłabionej koncentracji naszych piłkarzy. Bo to nasz zespół musi prowadzić grę, przebijać się przez zmasowaną obronę. W Skierniewicach powinniście prowadzić 3:0 do przerwy. Objęliście wreszcie prowadzenie, ale po zmianie stron, zaznaczę, że to tylko moje rozważania, piłkarze zaczęli grać trochę tak, jakby pomyśleli: „Nic nam więcej dzisiaj wpaść do sieci nie chce, pilnujmy chociaż tego 1:0”. Niestety, potem dwa indywidualne błędy w kryciu uwolniły wybiegającego na wolną pozycję przeciwnika i gospodarze nas ograli. Ale to się musi zdarzać, nie możemy liczyć na pełną koncentrację przez 90 minut. Moim zdaniem od żadnej drużyny nie należy tego wymagać. Chodzi natomiast o to, by – jeśli już straci się gola, albo dwa, jak w drugim przegranym starciu, ze Świtem: z rzutu karnego, który zwykle jest niespodziewany, czy po efektownym uderzeniu z dystansu, którego nie da się obronić – odpowiedzieć trzema-czterema trafieniami. Jak nie rajdem po skrzydle i centrą, to środkiem, po ziemi w grze kombinacyjnej. Jak tym sposobem nie idzie, to wysokimi zagraniami, w grze z pominięciem drugiej linii. A idąc jeszcze dalej – próbować ugodzić oponenta z zaskoczenia, uderzeniem z dystansu, jak zrobił to wspomniany gracz Świtu. I tak na przemian, szukając jednocześnie momentów na oddech, by wytrzymać intensywność. Tego mi trochę brakowało w drugim przegranym spotkaniu. Widziałem zaangażowanie Wiktora Niewiarowskiego na lewym skrzydle w pierwszej połowie i Adama Pazio, po przeciwległej stronie i zmianie stron, ale na przykład solidnie grający w środku pola Piotr Marciniec, walczący często o odzyskanie piłki i oddanie jej do przodu, zagrywał ją najczęściej po ziemi. Nie posiadam choćby procenta Panów wiedzy i doświadczenia. Proszę mnie potraktować jako kibica-laika i odeprzeć moją krytykę.
RS: – Na każdy mecz mamy przygotowany własny plan gry. Wiemy jednak, że po jej rozpoczęciu wydarzenia zmieniają się dynamicznie, dlatego w pewnych kwestiach zostawiamy zawodnikom swobodę reakcji. Bo to oni czują tempo gry, obserwują ją i mają na nią wpływ bezpośredni. Wspieramy ich, chociaż rzeczywiście, pewnych strat nie da się uniknąć, choćby takich strzałów, jaki oddał zawodnik Świtu. Zapewne każdy kibic, tak jak Pan, ma swoje przemyślenia, przyglądając się naszym występom z trybun. A my w tym czasie, krok po kroku, wyciągamy wnioski. Drużyna, w naszej ocenie, robi postępy. Z drugiej strony, wiem, że dotychczasowe wyniki nie są w stu procentach takie, jakich wszyscy byśmy chcieli. Kibice są łakomi…
– Czekają na drugą ligę i dalsze awanse, po prostu…
RS: – Zdaję sobie z tego sprawę.
MW: – A ja przypomnę, że we wspomnianym spotkaniu, mieliśmy swoje sytuacje bramkowe. W słupek pechowo trafił Patryk Paczuk. Zdobyliśmy też bramkę, której sędzia nie uznał. Czy Świt stworzył jakąkolwiek inną sytuację poza rzutem karnym i „strzałem życia”? Bramkowych – my mieliśmy pięć-sześć. I takie porażki też się zdarzają. Szkoda tylko, że doszło do nich na starcie sezonu, bo to wówczas kibice najbardziej oczekują zwycięskiej serii. Ja uważam, że ten zespół będzie wygrywał. Wszyscy w klubie będą z niego zadowoleni i dumni. Jestem o to spokojny.
– Poruszę teraz wątek nowego ustawienia 3-5-2, o którym już trochę rozmawialiśmy, a którą to taktykę przyjął Pan wraz z rozpoczęciem pracy w Polonii. Kibice, zwłaszcza kiedy przygnębiały ich porażki, już częściowo zaczęli krytykować ten system. A ja jestem zadowolony tego wyboru i w ogóle zwolennikiem tego, by zaufać trenerom. Stanę w Pana obronie. Proszę powiedzieć, jakie zalety tego ustawienia Pan dostrzega? Przypomnę, że w Unii osiągnął Pan pierwsze sukcesy, m.in. dzięki tej formacji.
RS: – Tak, chociaż nie zakładajmy z góry, że skoro w Unii szło dobrze, to z dnia na dzień stanie się to w Polonii. W Unii pracowałem przez cztery lata. Miałem tam czas na wdrażanie tego systemu, na dobieranie odpowiednich ludzi, na ulepszanie gry. W Polonii, co jest dla mnie zrozumiałe, kibice oczekują wyniku tu i teraz. Budując tę drużynę i zmieniając system gry, szliśmy w kierunku jego zalet ofensywnych. Bo jest w nim miejsce dla dwóch napastników. Bo jest w nim trzech środkowych pomocników. Bo jest w nim dwóch zawodników po bokach boiska z zadaniami gry do przodu. Zatem jest to bardzo ofensywny system. A nie ukrywam, że my wszyscy w drużynie, tak jak kibice, chcemy, żeby Polonia atakowała. Obierając tę taktykę, chcieliśmy czymś przeciwnika zaskoczyć. Dać drużynie nowy bodziec, poprzez zmianę nawyków w grze. Obraliśmy cel. Staramy się teraz wszystko to wdrożyć w ekspresowym tempie. Bo nie mamy czasu na budowanie w spokoju, który zapewniono mi w Unii. Tak jak powiedział przed chwilą Maciek, jesteśmy przekonani o tym, że to będzie działało. Rzecz w tym, by tę operację przeprowadzić tak, by widoczne efekty przyszły jak najszybciej.
– To samo pytanie skieruję do Pana, bo, będąc drugim trenerem pierwszej drużyny, prowadzi Pan jednocześnie zespół drugi, który gra w identycznym ustawieniu. Tak się Panowie umówili. Po to, żeby zawodnicy z bezpośredniego zaplecza mogli płynnie przechodzić z rezerw do „jedynki”. Oglądałem mecz Polonii II z Weszło, niezasłużenie przegrany na bocznym boisku przy Konwiktorskiej 3:4. W Radości niedawno wygraliście aż 5:0. Ten system, tak jak Panowie mówią, funkcjonuje. To jest ofensywna gra.
MW: – Tak, umówiliśmy się na obranie tej samej taktyki dla obu naszych zespołów. Myślę, że w każdym klubie tak właśnie powinno być, bo celem zmienników jest walka o to, by grać wyżej. Z takiej współpracy należy się cieszyć. Komentując jeszcze sam system gry – rzeczywiście jest wymagający dla zawodników. Żąda od nich dużej elastyczności. Ale kiedy się go zrozumie, przynosi efekty. I jest przyjemny dla oka. Dwóch napastników, wysoko ustawieni wahadłowi, zdominowany środek pola. To jest to, na czym nam wszystkim zależy, niezależnie, czy mowa o pierwszym zespole, rezerwowym, czy młodzieżowym. Bo nawet nasze drużyny juniorskie chętnie korzystają z tego ustawienia. Polonia chce dominować i odciskać na każdym meczu swoje piętno. Nie jest to łatwe, bo inni rywale są gotowi, by się nam przeciwstawić. Ale my musimy iść cały czas obraną drogą. Powtórzę: to przyniesie efekty. Dla mnie, już są powoli zauważalne, chociaż, skoro pyta Pan o drugi zespół, zaznaczę, że został on latem mocno odmłodzony. – Przypomnę teraz kolejny atut trenera Smalca. Można powiedzieć, że jest Pan najbardziej wykształconym trenerem w naszej grupie trzeciej ligi? Przechodzi Pan kurs trenerski UEFA Pro…
RS: – Sprostuję. Nie jestem. Są wśród trenerów drużyn z naszej grupy tacy, którzy już go ukończyli. I są w niej ci, którzy mają doświadczenie z pracą na wyższym poziomie, centralnym.
– Zwracam honor, Panie trenerze. Dziękuję za uwagę. Nie sprawdziłem, uwagę skupiam tylko na Polonii (uśmiech).
RS: – Każdy trener stara się podnosić swoje umiejętności, praktyczne i merytoryczne. Ja też. To prawda, odbywam teraz kurs UEFA Pro, który albo skończy się z końcem tego roku kalendarzowego, albo jeszcze zahaczy o pierwsze miesiące następnego. Wszelkie przesunięcia w czasie są oczywiście spowodowane trwającą pandemią, która zaburzyła nasz cykl szkoleniowy. Szkoła Trenerów mieści się w Białej Podlaskiej. Tam organizowany jest nasz zjazd, raz w miesiącu. I przebywamy na nim przez kilka dni. Nauki zbieramy od największych specjalistów, z całej Europy.
– Zdradzi Pan, jak wyglądają takie kursy? Kogo Pan na nich spotyka?
RS: – Szefem Szkoły Trenerów jest Dariusz Pasieka. Za wszystko tam odpowiada. Na jego zaproszenie przyjeżdżają znakomici goście. Podczas ostatniego zjazdu był takim Werner Mickler, psycholog związany z Niemieckim Związkiem Piłki Nożnej. Wcześniej czas poświęcał nam trener bramkarzy Andrzej Dawidziuk (pracował kiedyś z reprezentacją Polski, jego wychowankiem jest m.in. Łukasz Fabiański – przyp. red.). Wymienię jeszcze panią Agnieszkę Smarzewską, specjalistkę ds. zarządzania. Podczas każdego kolejnego zjazdu spotykamy kogoś z nazwiskiem, kto dzieli się swoją wiedzą. Są trzydniowe. Połowę tego czasu spędzamy na boisku, a drugą – w sali wykładowej. Pochłaniamy wiedzę doświadczonych ludzi futbolu.
– Szukając informacji na Pana temat, tu zwracam się do trenera Wesołowskiego, znalazłem wątek hiszpański i klub z miasta Murcia. Proszę coś o tym opowiedzieć. Co to była za przygoda? Był Pan zawodnikiem tego klubu? Na stażu?
MW: (delikatny śmiech) – Byłem zawodnikiem Murcii. Ale nie był to Real Murcia (w pierwszej dekadzie tego wieku, klub ten balansował między hiszpańską ekstraklasą a jej zapleczem, obecnie występuje w niższych ligach – przyp. red.), tylko Murcia Deportivo.
– Chwileczkę, to bardzo ciekawe doświadczenie. Proszę opowiedzieć o tym etapie Pana życia piłkarskiego!
MW: – To klub szefa federacji regionu Murcia, który wtedy występował w División de Honor Juvenil. Te rozgrywki to coś w rodzaju naszej Młodej Ekstraklasy, czy też Centralnej Ligi Juniorów U18. Ale nie stanowił zaplecza Realu Murcia, który pewnie miał pan na myśli. To był po prostu inny klub z tego miasta. Można go porównać do Escoli Varsovia, która w poprzednim sezonie miała zespół w CLJ. Spędziłem tam półtora roku. I tyle (śmiech). Fajna przygoda, fajnie było tam być i obejrzeć tamtejszy futbol od środka. Moje plany gry w Hiszpanii nie potoczyły się jednak zgodnie z oczekiwaniami. Z różnych przyczyn, przede wszystkim zdrowotnych. Wracając do kraju z Hiszpanii, wiedziałem, że nie będę w stanie więcej grać na zawodowym poziomie. Podjąłem zatem decyzję o rozpoczęciu studiów i zostałem trenerem. I to w młodym wieku, bo już jako 23-latek prowadziłem zespół seniorski w Polsce. W życiu zawsze kieruję się zasadą, że jak już coś robić, to na jak najwyższym poziomie. Cieszę się, że jestem dzisiaj tu, w Polonii. W dalszym ciągu się uczę, rozwijam. Kiedyś to zaprocentuje.
– Trenerem drugiej drużyny został Pan w przerwie zimowej poprzedniego sezonu. Wcześniej przez prawie sześć lat prowadził Pan nasze zespoły młodzieżowe, wspominał Pan już wcześniej, że głównie U15. Nie brakuje Panu pracy z juniorami, teraz, kiedy ma Pan ważne zadania w ekipie seniorów?
MW: – Nie, nie brakuje mi tego, bo choćby dzisiejszy dzień zacząłem o siódmej rano treningiem na naszym sztucznym boisku. Doba jest dla mnie bardzo krótka, bo zajęć mam dużo. Nadal jestem blisko futbolu młodzieżowego w naszym MKS-ie, więc mi go nie brakuje. Poza tym, uważam, że lepiej się czuję w pracy z drużynami seniorskimi.
– Kontynuując wątek młodzieży… Ostatnio rozmawiałem z dyrektorem sportowym Piotrkiem Kosiorowskim i poruszyliśmy temat przepisu o wprowadzaniu młodszych zawodników do zespołów seniorów. Każdy z zespołów na obecnym poziomie Polonii, a więc trzeciej ligi (w ekstraklasie ten obowiązek jest lżejszy), musi wystawić do gry przez pełne 90 minut dwóch zawodników do lat 21, z wyjątkiem sytuacji, w których są czerwone kartki. Jak Panowie postrzegają taki nakaz? Dyrektor Kosiorowski uważa go za przeszkodę w pracy trenera.
RS: – O zawodniku myślę tak: jeśli umiesz, to grasz. Powinno grać jak najwięcej młodych chłopaków, oczywiście. Ale pod warunkiem, że potrafią. Nie każdy klub ma dostęp do tak dobrej młodzieży, jaką mamy my. Musi w takich sytuacjach kombinować, ściągać ich z zewnątrz, bo nie ma u siebie. Co innego powinno być ważne. Nie przymus, a chęć, by młodzieżowców wychować. Kluby same z siebie powinny pracować nad tym, żeby grały ich własne talenty. Świetna praca trenerów naszego MKS-u skutkuje tym, że my ją mamy.
MW: – Powtórzę, że bardzo odmłodziliśmy drugi zespół. Najstarszy zawodnik jest z rocznika 1999, a grając ostatnio w Radości mieliśmy w składzie ośmiu młodzieżowców. I uważam, że tak powinno być. Ale rzeczywiście nie powinno być to obligowane przepisami, tylko każdy klub powinien decydować o tym, jak w danym momencie chce grać. Nas problem poszukiwania młodzieży nie dotyczy, bo my ją mamy. Mogę tylko powtórzyć za trenerem, że stoi za tym dobra praca trenerów w MKS-ie i dobry skauting. Trzeba się z tego cieszyć.
– Chciałbym Pana prosić o komentarz do triumfu naszej najstarszej drużyny z Centralnej Ligi Juniorów w ostatnich derbach – 5:0 przeciwko młodym piłkarzom Legii. Oglądał Pan mecz na bocznym boisku, czy choćby retransmisję?
RS: – Byłem na pierwszej połowie.
– Sporo Pan widział, bo do przerwy było 3:0 (uśmiech)?
RS: – Dzisiaj rano obejrzałem skrót na portalu Łączy Nas Piłka. Szacunek dla trenera Chmielewskiego i dla chłopaków. Gra wyglądała bardzo fajnie, prowadzona była przy dobrej intensywności. Widać było sportowe „chciejstwo” po stronie gospodarzy. Prowadzili atak za atakiem. Byłem pod dużym wrażeniem. Wynik wskazuje na to, że przeciwnik nie miał nic do powiedzenia, ale Legia też miała swoje sytuacje, w których Polonia się obroniła. To też ważne. Wynik zatem świetny, gra imponująca. Brawo.
– I ostatnie pytanie, dla obu Panów. Jak Panowie uspokoiliby kibiców, mających nadzieję na awans?
RS: – Po pierwsze i dla nas osobiście najważniejsze: my wierzymy w to, co robimy. Mamy zaufanie do siebie, sztabu i do drużyny jako naszych powierników na boisku. Jesteśmy przekonani, że wykonujemy dobrą pracę. Życzyłbym sobie, żeby każdy schłodził emocje i nie wyciągał pochopnych wniosków po jednym nieudanym zagraniu. Nie znoszę stwierdzenia, że to jest tylko sport i wszystko się może w nim wydarzyć, choć tak rzeczywiście jest. Mamy wielką ochotę na to, żeby wygrywać mecze i na koniec osiągnąć sukces, ale wiarę w siebie opieramy na osiąganiu najpierw małych celów. Nie możemy dzisiaj patrzeć na to, co będzie w czerwcu. Najważniejszy jest każdy kolejny mecz. Krok po kroku. Awans jest pochodną czegoś. Do sukcesu trzeba dojść cierpliwą i rzetelną pracą. Ufajmy temu, co robimy.
MW: – Ja dodam tylko, że zapraszamy kibiców na nasze mecze. Liczymy na Wasze wsparcie. Wierzymy, że będziecie z nami i w to, że będziecie zadowoleni z naszej gry.
– Dziękuję bardzo za rozmowę. Trzymam mocno kciuki!
Rozmawiał Paweł Stanisławski