Jest Pan jednym ze współorganizatorów obchodów 110-lecia Polonii. Jak to się stało, że znów zaangażował się Pan w sprawy Polonii Warszawa? Podobno dwa razy do tej samej rzeki się nie wchodzi, a w Pana przypadku zdaje się, że to jest raz trzeci…
No cóż, pewnych rzeczy racjonalnie wytłumaczyć się nie da, po prostu tak widocznie musi być i już. Tak naprawdę to chyba nigdy z Polonii nie „wychodziłem”. Polonia od 25 lat jest jedną z miłości mojego życia. Gdy w 1996 roku zacząłem szukać miejsca, do którego mógłbym zaprowadzić, siedmioletniego wtedy, mojego najstarszego syna Marka, żeby mógł uprawiać sport – wcześniej był za mały, poza tym ja dużo pracowałem, spędzałem też sporo czasu w sprawach zawodowych za granicą – zależało mi na tym, żeby była to dyscyplina drużynowa. Wydawało mi się wtedy, że dla takiego małego chłopca będzie to wspaniała lekcja solidarności z kolegami, lojalności wobec klubu, a także mniejsze obciążenie psychiczne niż w przypadku uprawiania sportu indywidualnego. Chciałem też, żeby miejsce to było związane z historią Warszawy. W ten sposób kroki zawiodły nas obu na Konwiktorską nr 6 i tak już dla nas obu zostało. Poznaliśmy wielu wspaniałych ludzi związanych z polonijną koszykówką, poczynając oczywiście od trenerów Marka – panów Adama Latosa, Grzegorza Nurowskiego czy Andrzeja Kierlewicza, a także działaczy – człowieka wielkiej kultury pana Krzysztofa Mateję czy też śp. Michała Januszewskiego. Marek zaczął grać i reprezentować Polonię w kolejnych kategoriach młodzieżowych, poszedł do szkoły im. gen. Andersa przy Konwiktorskiej, a my z żoną oraz jego młodszym rodzeństwem staliśmy się zagorzałymi kibicami i fanami Czarnych Koszul.
Rozumiem, ale jednak od statusu „szalonego rodzica” do bezpośredniego zaangażowania w sprawy rozwoju klubu to daleka i nieoczywista droga. Jak to więc było z Polonią Warbud i Polonią 2011?
Tak naprawdę to znów zdecydował przypadek albo przeznaczenie. Historia Polonii Warbud wcale nie zaczęła się od mojej fascynacji klubem czy koszykówką. Otóż w ówczesnych czasach, w latach 1998-1999, sponsorem sekcji koszykówki kobiet Polonii była firma Teoma i jej szef pan Andrzej Buczak namówił ówczesnego prezesa Warbudu (ja byłem wtedy jego zastępcą i dyrektorem do spraw technicznych), żeby zająć się i uratować koszykówkę męską, która znajdowała się na skraju upadku i wycofanie z rozgrywek II ligi było tylko kwestią czasu. Śmieję się, bo jak widać historia zatoczyła koło i teraz znowu znalazłem się w Polonii za sprawą drużyny kobiet, co potwierdza tezę, o tym, że być może w pewnych sytuacjach mężczyzna jest głową, ale to zawsze kobieta jest szyją. Jeżeli to ma tylko prowadzić do dobrych i pożytecznych rzeczy, to niech już tak zostanie.
Potem był pamiętny awans do ekstraklasy pod wodzą trenera Veselina Maticia, trudne pierwsze sezony, uwieńczone jednak w końcu dwoma brązowymi medalami Mistrzostw Polski. Do dzisiaj wspominam z przyjemnością mecz przy wypełnionych trybunach Torwaru przeciwko ówczesnemu hegemonowi – Prokomowi Sopot, trzymający do końca w napięciu 4,5-tysięczną widownię, miedzy innymi dzięki świetnej grze polonijnych Amerykanów – Erica Elliotta i Jeffa Nordgaarda (obaj dzięki występom dla naszego klubu przyjęli później polskie obywatelstwo i reprezentowali nasz kraj w barwach drużyny narodowej). To były piękne czasy, wydawało się, że w Warszawie tworzy się coś fajnego. Niestety, pomimo olbrzymiego wysiłku finansowego ze strony Warbudu, a także wielu firm z sektora budowlanego wtedy z nami współpracujących (że wymienię tylko Baumę i Elar-SK, prezesów Andrzeja Kozłowskiego i Zbyszka Szczerkowskiego), cała ta inicjatywa skazana była na niepowodzenie ze względu na całkowite désintéressement ze strony ludzi odpowiedzialnych wówczas w Warszawie za sport. Można powiedzieć, że obowiązywała wtedy reguła „jesteście – to dobrze, a jak jutro was nie będzie – to jeszcze lepiej, po prostu jeden kłopot z głowy”. My zresztą nie mieliśmy wielkich oczekiwań, chcieliśmy tylko trochę życzliwości i zainteresowania dla koszykówki w Warszawie ze strony jej władz oraz, przede wszystkim, jakiegokolwiek ruchu w kierunku budowy hali, w której można byłoby grać i trenować. Niestety, nie doczekaliśmy się i sen o potędze zakończył się tak szybko jak powstał.
Z Polonią 2011 sytuacja była inna. Po wycofaniu się Warbudu ze sponsorowania koszykówki ja też zmieniłem pracę i z podziwem, ale głównie ze współczuciem obserwowałem wysiłki pana Wojciecha Kozaka starającego się za wszelką cenę podtrzymać gasnący żywot jedynego klubu koszykarskiego w najwyższej lidze w naszym mieście. Wpadłem wówczas na znakomity, jak mi się wtedy wydawało, pomysł. Otóż zamiast wydawać ostatnie dolary na sprowadzanie coraz to nowych zagranicznych zawodników, postanowiłem – na miarę moich skromnych prywatnych środków finansowych oraz pewnych możliwości, jakie dawało mi prezesowanie innej wielkiej firmie budowlanej Mostostalowi Warszawa – założyć taką młodzieżową szkółkę „doskonałości koszykarskiej”, w której nasza najzdolniejsza młodzież pod okiem najlepszych trenerów (specjalnie w tym celu zaangażowałem Chorwata Mladena Starcevica – wychowawcę wielu pokoleń bałkańskich koszykarzy) mogłaby zdobywać umiejętności i doświadczenia, stawać się zapleczem seniorskiej Polonii, a z czasem stanowić o jej sile. Inicjatywę w tym względzie podjąłem w 2006 roku, a nazwa Polonia 2011 wymyślona została po to, żeby podkreślić jej tymczasowość i zamiar włączenia jej w struktury Klubu Koszykarskiego Polonia Warszawa najpóźniej właśnie w roku naszego wielkiego jubileuszu.
Niestety i w tym przypadku projekt ten nie tylko nie przypadł do gustu jego potencjalnym adresatom, ale wręcz spotkał się z nieprzychylnym przyjęciem ze strony tzw. środowiska. Do dzisiaj zastanawiam się co było tego powodem, pewnie zaważyły jak zwykle względy personalne, a może to ja popełniłem jakieś błędy – prawdopodobnie mogłem lepiej komunikować rzeczywiste zamiary i cele, mogłem też z pewnością wykazać się większą pokorą.
Tak czy inaczej, rzucano nam wszelkiego rodzaju kłody pod nogi (jedyną osobą i firmą, która udzieliła mi wtedy pomocy i to ogromnej był pan Prezes Jarosław Szanajca i Dom Development) i, można powiedzieć, że im większe sukcesy Polonia 2011 odnotowywała, tym większa była wrogość, jaką nas otaczano. Do tego stopnia, że po sportowym awansie do ekstraklasy w 2009 roku nie doszło, pomimo moich starań, do połączenia z Polonią SA, natomiast doprowadzono do kuriozalnej sytuacji, że do rozgrywek przystąpiły dwie Polonie, co nigdy nie było moim zamiarem. Po sezonie rozegranym w ekstraklasie całkowicie polskim składem (co było absolutnym ewenementem) złożonym z nadziei polskiej koszykówki, spadliśmy z niej i odniosłem wrażenie, że wszyscy wokół odetchnęli z ulgą. Nawet po spadku, nikt z tak zwanej „prawdziwej” Polonii nie wyraził zainteresowania przejęciem nieodpłatnie żadnego zawodnika z Polonii 2011. Pan Mladen Starcevic wrócił do Chorwacji, chłopcy rozjechali się do najlepszych klubów po całej Polsce, a ja sobie dałem spokój.
Ciekawostką w tym wszystkim była postawa ówczesnych władz PZKosz. O Polonii 2011 powszechnie mówiło się i pisało, że to najciekawszy i najlepszy projekt szkolenia młodzieży w historii polskiej koszykówki, a przez cały okres jego trwania (2006–2010) nikt, podkreślam nikt, z PZKosz. ani razu się ze mną nie skontaktował, żeby wyrazić jakąś – jakąkolwiek – opinię na temat tego co robimy, nie mówiąc już o pytaniu czy przypadkiem coś nie jest potrzebne. Całe szczęście, że od tego czasu PZKosz. zmienił nie tylko władze, ale przede wszystkim swoje podejście, co skutkuje miedzy innymi zupełnie inną pozycją polskiej koszykówki na arenie międzynarodowej. Ja oczywiście pewną satysfakcję osobistą zachowałem, dzisiejsza reprezentacja Polski oparta jest przecież na wychowankach programu Polonia 2011, poczynając od Mateusza Ponitki – najlepszego polskiego koszykarza czy Michała Michalaka, panów Arkadiusza Miłoszewskiego i Artura Gronka – awangardy polskiej myśli szkoleniowej, asystentów Mike’a Taylora, czy Marka Popiołka – dyrektora i menadżera kadry narodowej, natomiast z punktu widzenia interesów Polonii Warszawa, czas i pieniądze poświęcone temu przedsięwzięciu uważam za stracone.
Skąd w takim razie pomysł, żeby ponownie zaangażować się w projekt koszykarski w Polonii? Czy zadziałała tu zasada, że do trzech razy sztuka?
Oby. Ale rzeczywistość (albo znów przeznaczenie) wyglądała de facto bardzo przyziemnie. Otóż, kilka miesięcy temu zwrócił się do mnie – znów za pośrednictwem mojego syna, z którym się przyjaźni – pan Prezes Sekcji Koszykówki Kobiet Łukasz Tusiński z pytaniem czy nie mógłbym, z uwagi na swoje różne doświadczenia, przekazać mu swoich opinii, a może nawet swoich rad na temat dalszego rozwoju programu koszykówki żeńskiej w Polonii – programu, którego od 2015 roku jest twarzą i głównym animatorem. Ze wstydem przyznam, że nie znam się zupełnie na koszykówce kobiet i nigdy dotąd ta dyscyplina mnie nie pociągała, ale uznałem, że ze względu na uznanie, z jakim obserwowałem wysiłki kolegi Łukasza i jego starania o powrót do wielkiej koszykówki w Polonii, może się do czegoś przydam. Tym bardziej, że odniosłem wrażenie (nie wiem czy prawdziwe), że w ówczesnym czasie Pan Prezes był trochę na rozdrożu, po latach sukcesów i zbudowania drużyny na miarę ekstraklasy, miał w sobie na pewno determinację do dalszych działań, ale może nie do końca był zdecydowany, w którą stronę dalej pójść. Postanowiłem więc trochę się zaangażować.
Okazało się jednak, że współpraca z Panem Łukaszem w charakterze jego doradcy to nie tylko przyjemność, ale też straszna „łatwizna”. Jest osobą tak błyskotliwą i inteligentną, w lot chwytającą wszystkie myśli i potrafiącą w twórczy sposób je rozwijać, że mój wkład czasowy w tzw. doradzanie mu okazał się minimalny. Jednocześnie, wnikając trochę głębiej w struktury klubu, znalazłem się pod wrażeniem ogromnej pracy wykonywanej przez jego wolontariuszy i wspaniałej atmosfery w nim panującej. Bardzo spodobała mi się też praca szkoleniowców wykonywana pod kierownictwem pana Macieja Gordona, no i, przede wszystkim, niesamowita postawa naszych pań – koszykarek SKK Polonia.
Nie mówię tutaj tylko o nieprawdopodobnej, nieznanej w historii, serii zwycięstw w obecnych rozgrywkach, ale o tym z jaką przyjemnością się je ogląda. Tak jak powiedziałem, nie interesowałem się do tej pory kobiecą koszykówką, ale teraz – na przestrzeni trzech miesięcy – stałem się jej wiernym fanem. Nasze zawodniczki nie tylko wygrywają mecz po meczu, swoją ambicją mogłyby być przykładem dla niejednej drużyny męskiej, to do tego wszystkiego jeszcze są miłe i ładne.
Czego chcieć więcej? Uważam, że trzeba zrobić wszystko, żeby pomóc panu Łukaszowi Tusińskiemu nie tylko utrzymać, ale także rozwinąć ten projekt. To przedsięwzięcie unikatowe na skalę ogólnopolską.
Dlaczego Pan tak uważa? I skąd wiara, że tym razem się uda?
Przede wszystkim, z uwagi na ludzi, którzy w SKK Polonia są zaangażowani. To prawdziwi pasjonaci, osoby oddane swojemu klubowi na dobre i na złe. Grupa młodych (i nie tylko) osób, która nie czerpiąc z tego żadnych korzyści poświęca Polonii swój czas, swoją energię, a nierzadko też swoje własne środki finansowe. Postawa godna najwyższego szacunku. A spójrzmy też na – pomimo bardzo skromnych nakładów – profesjonalizm ich działań, na jakość transmisji internetowych, na media społecznościowe, na organizację meczów. Chapeau bas. To zaszczyt być częścią takiego zespołu. To przecież też nie przypadek, że PZKosz. zaprosił naszą drużynę do udziału w rozgrywkach Pucharu Polski – rozgrywek, w których biorą udział najlepsze zespoły w kraju. Władze związku, jak widać, obserwują co dzieje się nawet na zapleczu ekstraklasy i wyciągają z tego wnioski. Pomyślałem nawet przez chwilę, że gdybyśmy z taką sytuacją mieli do czynienia za czasów Polonii 2011, to ludzie odpowiedzialni dzisiaj w PZKosz. za polską koszykówkę na pewno nie daliby takiemu projektowi umrzeć śmiercią naturalną. To jedno, ale są jeszcze dwie inne fundamentalne sprawy, które różnią dzisiaj sytuację w koszykarskiej Polonii od lat 2000-2003 i 2006-2010. I obie one, wg mnie, zdecydowanie lepiej rokują na przyszłość niż kiedykolwiek wcześniej.
Zaciekawił mnie Pan. Co to za fundamentalne sprawy? W środowisku nie słychać aż tak optymistycznych opinii.
To prawda, ale w mojej opinii już niedługo będziemy mówić o nich głośno i zdecydowanie pozytywnie. Pierwsza, paradoksalnie niezwykle korzystna dla środowiska koszykarskiego, to jest to co się dzieje od roku w polonijnej piłce nożnej. W czasie swojej przygody z Polonią poznałem kilku wspaniałych ludzi związanych z klubowym futbolem. Zacznę oczywiście od legendarnej dla nas wszystkich postaci Honorowego Prezesa Pana Jerzego Piekarzewskiego. Każdy chyba rozumie, że gdyby nie on, nie jego upór i miłość do Polonii, to nikogo z nas w ogóle by tu nie było. Z wielką sympatią i żalem wspominam śp. Jana Ranieckiego, uważam, że kiedyś – po wybudowaniu nowoczesnego stadionu – jedna trybuna zasługuje na to, żeby nosić Jego imię. Wreszcie, pomimo tego, że wiem iż jego osoba budzi dziś sporo kontrowersji wśród kibiców, złego słowa nigdy nie powiem na temat pana Prezesa Józefa Wojciechowskiego. Znam Pana Józefa osobiście i wiem, że jest człowiekiem o wielkim sercu, trochę może skrytym pod twardą skórą wytrawnego biznesmena. Szkoda, że zabrakło mu cierpliwości. Natomiast, pomimo zaledwie roku od objęcia sterów i niezależnie od tego co wydarzy się w przyszłości, jestem głęboko przekonany, że Pan Gregoire Nitot, za to co już zrobił dla Polonii, zasługuje co najmniej na pomnik i dozgonną wdzięczność nas wszystkich – kibiców i sympatyków. Nie dość, że uratował Klub od całkowitego upadku i odejścia w niebyt (chociaż Polonia pewnie i tak nigdy do końca by nie zginęła), to sposób w jaki odbudowuje piłkę nożną w Polonii zasługuje na najwyższe uznanie. Proszę zwrócić uwagę na wiarygodność i reputację, jaką Klub odzyskał w tak krótkim czasie za rządów Pana Nitot. I to pomimo cały czas panujących, niesprzyjających okoliczności zewnętrznych.
A druga sprawa? I jak na tle tego wszystkiego wyglądają władze naszego Miasta?
To jest właśnie ta druga, i tu może zaskoczę wielu sympatyków Polonii, pozytywna sprawa, która może korzystnie zaważyć na przyszłości polonijnej koszykówki i całego naszego Klubu. Ostatnio, a w zasadzie od lat, wiele się mówi o braku jakichkolwiek działań ze strony Miasta st. Warszawy na rzecz współpracy z Polonią, w szczególności w kwestii modernizacji obiektów klubowych – budowy nowej hali i stadionu. Niecierpliwość w naszym środowisku narasta – szczególnie w kontekście innych przykładów aktywności władz miejskich w obszarze infrastruktury sportowej, swego czasu przy Łazienkowskiej 3, a obecnie nawet w przypadku – z całym szacunkiem – ale dzielnicowego klubu, jakim jest Hutnik Warszawa. A w sprawie Polonii, wielu wydaje się, że nic się nie dzieje. Nikt tego lepiej nie rozumie i głębiej nie przeżywa niż ja. Od 20 lat, najpierw osobiście, a potem poprzez założoną w tym celu Fundację Nasza Warszawa, walczę o budowę koszykarskiej hali przy Konwiktorskiej. Pierwszy jej projekt powstał jeszcze za czasów śp. prof. Stefana Kuryłowicza, wspaniałego architekta i człowieka, prawdziwego warszawiaka. Natomiast, pomimo, że może nie wszyscy to jeszcze dostrzegamy, podejście obecnych Władz Miasta do Polonii zmieniło się diametralnie. Przede wszystkim, zorganizowano i rozstrzygnięto konkurs architektoniczny na projekt kompleksu sportowego naszego Klubu, który w moim przekonaniu, nie tylko odpowiada potrzebom naszych sportowych sekcji, ale jest także wizytówką całego fragmentu Warszawy pod względem jakości zagospodarowania przestrzennego. Oczywiście szkoda, że nie nadano natychmiast dalszego biegu rozstrzygnięciom konkursowym, ale pamiętajmy, że w owym czasie Miasto nie miało „na Polonii” żadnego poważnego partnera. Dopiero kilka miesięcy później pojawił się wybawca w osobie pana Gregoire’a Nitot i wszystko ruszyło ku lepszemu. Może jeszcze nie widać konkretnych efektów, ale wiem, że Władze Warszawy bardzo przychylnie przyglądają się obecnej działalności klubu piłkarskiego, a także bardzo pozytywnie oceniają dokonania pana Łukasza Tusińskiego – na przestrzeni ostatnich pięciu lat jego zaangażowania w koszykówkę i SKK. Nie mogę nic więcej powiedzieć poza tym, że – wbrew niektórym opiniom – wielką orędowniczką spraw naszego Klubu jest pani Prezydent Renata Kaznowska i, znając Panią Prezydent oraz jej konsekwencję, spodziewam się już niedługo prawdziwego przełomu w kwestii budowy nowej Polonii.
W takim razie może chociaż kilka słów na temat samego projektu architektonicznego, uwzględniając Pana wieloletnie doświadczenia w branży projektowo-budowlanej.
Bardzo chętnie, znam się na tym na pewno lepiej niż na koszykówce. Przede wszystkim, bardzo się cieszę, że – przy całym szacunku dla pozostałych konkurentów – nasz obiekt będzie projektowany przez prawdziwych fachowców na polu architektury sportowej, pracownię JSK Architekci. Ich dotychczasowe dokonania stawiają ich w ścisłej czołówce krajowej i nie tylko, jeśli chodzi o projekty stadionów i hal, a panowie architekci Zbigniew Pszczulny i Mariusz Rutz to wybitne autorytety w tej dziedzinie. Wystarczy spojrzeć w kierunku Stadionu Narodowego czy – niezależnie co my poloniści na ten temat myślimy – w stronę Łazienkowskiej nr 3. To prawdziwe arcydzieła architektury sportowej, a kompleks Polonii ma szansę stać się jeszcze czymś wspanialszym, jako cały fragment pięknie wpisany w tę część Starówki, w skarpę wiślaną i w kompleks otaczających nas parków. To co będzie też obiekty Polonii wyróżniało (chociażby na tle wspomnianych wcześniej realizacji) to jego dostępność nie tylko dla kibiców, ale dla wszystkich warszawiaków, oraz budynek Centrum Wsparcia Sportu, zgrabnie wpisany w narożnik ulic Konwiktorskiej i Bonifraterskiej. Budynek ten to szansa na rozwijanie innych aktywności sportowych w Polonii, np. sztuk walki czy po prostu fitnessu, zaplecza medycznego dla sekcji wyczynowych, czy wreszcie zapewnienia godnych warunków funkcjonowania jednoosobowej sekcji motorowodnej w osobie pana Bartka Marszałka, chociażby przez wzgląd na postać jego ojca – Pana Waldemara – drugiego legendarnego Prezesa Honorowego naszego Klubu. Na temat stadionu nie będę się wypowiadał – mam nadzieję, że piłkarze są z niego zadowoleni, a pan Prezes Nitot „wyciśnie” z niego co się da pod względem zagospodarowania sportowego, ale także komercyjnego, tak żeby zmaksymalizować przychody z jego eksploatacji.
Jeżeli chodzi o halę, to jedyny żal jaki mogę wyrazić to zbyt mała, w mojej ocenie, jej pojemność. W najlepszym bowiem razie, przy bardzo dobrej współpracy z projektantami, uda się być może uzyskać 1500 miejsc, co z perspektywy takiego klubu jak Polonia, nie jest rezultatem oszałamiającym. Rozumiem, że jest to wynikiem ograniczeń konserwatorskich, ale z łezką w oku wspominam, wspomniany już wcześniej, projekt wykonany przez pracownię prof. Stefana Kuryłowicza w 2001 roku, który przewidywał w tym samym miejscu obiekt o pojemności 3000 miejsc, czyli dwukrotnie większy. Jeszcze jedna sprawa – oczywiście to dzisiaj jest bez znaczenia, ale wspomnę o tym przez wzgląd na pamięć Pana Architekta Kuryłowicza. Otóż Pan Stefan, którego przyjaźnią miałem zaszczyt się cieszyć, wykonał ówczesny projekt całkowicie pro bono, jako miłośnik naszego miasta, varsavianista i entuzjasta wszystkiego co w Warszawie powstawało dla dobra jej mieszkańców. Niewiele to może w kontekście Jego tragicznej śmierci zmieni, ale – gdy już powstanie nowa hala – to będę zabiegał, żeby znalazła się w niej chociaż skromna tabliczka upamiętniająca tego warszawskiego patriotę i wybitnego Polaka.
To może zmieńmy temat na trochę lżejszy i bardziej ogólny. Jak Pan widzi przyszłość, jaka obecnie rysuje się przed Polonią, także w kontekście rywalizacji o serca warszawiaków z rywalem z Łazienkowskiej 3?
Znów może zaskoczę czytających, ale w trakcie ostatnich 25 lat nigdy nie byłem aż takim optymistą. Patrząc dzisiaj na profesjonalizm w zarządzaniu klubem piłkarskim, jego nieskazitelną przejrzystość i wiarygodność, na ogromną energię i entuzjazm, jaki wkładany jest przez społeczność w prowadzenie klubu koszykarskiego, na coraz większą przychylność i życzliwość dla tych działań, jakie ja obserwuję w stosunku do Polonii ze strony władz Warszawy, uważam, że najgorsze już za nami i powrót naszego Klubu na należne mu miejsce w Warszawie i na arenie ogólnopolskiej to tylko kwestia czasu. Możemy śmiało i z czystym sumieniem rozpocząć działania na rzecz odzyskiwania poparcia dla Polonii szerokich rzesz mieszkańców naszego Miasta, którzy do tej pory nie ulokowali jeszcze swoich sympatii po żadnej ze stron warszawskiej sceny sportowej. Nie powinniśmy w tym względzie mieć żadnych kompleksów. Oczywiście, wyniki sportowe dzisiaj jeszcze nie przemawiają na naszą korzyść, ale mamy wiele innych atutów, a historia uczy, że sportowo też niejednokrotnie wydobywaliśmy się z jeszcze większych tarapatów.
A co do rywala zza miedzy (a właściwie znad kanałku), to mam ambiwalentne uczucia. Z jednej strony to oczywiście podziw i szacunek, bo to przecież największy klub w Polsce – daleko przed nami jeśli chodzi o aktualną pozycję w piłce nożnej i koszykówce. Poza tym, różne rzeczy mówiło się kiedyś o jego kibicach – że nie z prawdziwej Warszawy, itd. – ale to już przeszłość. Sam mam wielu bliskich przyjaciół, a od niedawna także członków rodziny, którzy są zagorzałymi kibicami klubu z Łazienkowskiej – takimi na śmierć i życie, a jednocześnie wspaniałymi ludźmi, kochającymi swoje miasto i naszą wspólną Ojczyznę, prawdziwymi patriotami. Dlatego tym bardziej nie rozumiem zachowań części „kibiców” z Ł3, prezentujących taką skalę agresji i bezinteresownej nienawiści do Polonii. Nie wiem z czego to wynika, bo chyba nie z obawy o rywalizację sportową – na derbach to akurat wszystkim warszawiakom interesującym się sportem powinno zależeć. Może to właśnie jakieś kompleksy? Naprawdę nie wiem. I nie mówię tutaj o paru obraźliwych piosenkach wznoszonych przy każdej okazji na czerniakowskim stadionie, bo akurat to nie ma większego znaczenia i wpisane jest w kibicowskie rytuały (chociaż warto wspomnieć, że na naszych obiektach żadnych wulgaryzmów nigdy nie było i nie ma). Osobiście byłem wstrząśnięty na przykład tym, co wydarzyło się w momencie ogłoszenia przez Pana Nitot zamiaru przejęcia i uratowania Polonii. Kim trzeba być, żeby w takiej sytuacji grozić nie tylko nowemu właścicielowi, ale także jego rodzinie i nieletnim dzieciom? Trzeba przy tym zaznaczyć, że nie była to jakaś odosobniona grupa degeneratów, bo równocześnie na trybunach przy Łazienkowskiej pojawiły się ogromne transparenty, napisane nienaganną francuszczyzną, atakujące Pana Nitot i jego działalność zawodową. Czy to jest do pomyślenia w cywilizowanym świecie? Jestem pewien, że znakomita większość kibiców naszego rywala nie tylko nie identyfikuje się z tym łobuzerstwem, ale się za niego głęboko wstydzi, natomiast najbardziej w tym wszystkim dla mnie niezrozumiałym jest brak jakiejkolwiek reakcji na ten skandal ze strony władz klubu z Łazienkowskiej. Jak można było od tych zachowań się nie odciąć i nie wyrazić solidarności z władzami Polonii? Ja bym się na ich miejscu spalił ze wstydu i oburzenia. Ale cóż, każdy – jak widać – ma swój styl. Dlatego myślę, że Polonia ma wszelkie dane ku temu, żeby w niedługim czasie stać się znowu ulubionym klubem warszawiaków i wielu Polaków, a „zaprzyjaźniony” klub zostanie ze swoją nawet całkiem pokaźną liczbą sympatyków w Warszawie i ogromnym elektoratem negatywnym, zarówno w stolicy, jak i w całym kraju. Ale to na szczęście już nie nasz problem. Dobrze, że przynajmniej jeden problem rywalizacji między klubami w Warszawie raz na zawsze jest rozstrzygnięty – kwestia starszeństwa. W Krakowie na przykład jest to przedmiot walki na noże (także dosłownie niestety) pomiędzy Cracovią i Wisłą. W Warszawie na ten temat dyskutować nie musimy – najstarszy i najbardziej zasłużony dla Stolicy klub jest tylko jeden i jego siedziba znajduje się przy Konwiktorskiej nr 6.
A no właśnie. Porozmawiajmy w takim razie na koniec o roku 110-lecia istnienia Polonii, w który trzy miesiące temu weszliśmy. Czy planowane są jakieś obchody i czego można się po nich spodziewać?
Na pewno wielu niespodzianek. A wynika to z tego, że – o ile wiem – wszystkie środowiska skupione wokół Klubu chcą w jakiś sposób tę rocznicę uczcić i włączyć się w jej świętowanie. Warto tu wspomnieć o inicjatywie grupy Ultras Enigma, dzięki której budynek główny jest już pięknie udekorowany okolicznościowym banerem, a także o lekcjach historycznych organizowanych dla juniorów klubu przez Stowarzyszenie Sympatyków Polonii Warszawa. Natomiast kulminacyjnym punktem obchodów będzie prawdopodobnie – wzorem jubileuszu sprzed 10 lat – zainicjowana i zorganizowana przez Fundację Nasza Warszawa uroczysta gala 19/20 listopada, może nawet połączona z inscenizacją po latach sztuki teatralnej Domana Nowakowskiego w reżyserii Emiliana Kamińskiego – „Czarne Serca”. Mam nadzieje, że w przygotowanie gali włączą się przedstawiciele wszystkich organizacji polonijnych, a już dzisiaj za pomoc w tym względzie chciałbym podziękować panu Romanowi Sabajowi – szefowi Toyota-Okęcie, o którym nie wspomniałem wcześniej, a który od 15 lat wiernie stoi przy Polonii i który często wspierał mnie w moich na jej rzecz inicjatywach, a także panu Lucjanowi Siwczykowi – właścicielowi firmy Transcolor, o którym wielu z Was wie, że to właśnie on i jego pieniądze uratowały piłkę nożną w Polonii w najczarniejszym okresie, wtedy gdy wydawało się, że już nie ma dla nas żadnej nadziei, w czasie poprzedzającym wejście do klubu Pana Gregoire’a Nitot.
Rozmawiał Jacek C. Kamiński