Dla wielu mógłby być wzorem do naśladowania. W połowie 2005 roku, jako najzdolniejszy spośród wychowanków Polonii z rocznika 1985, z którym wywalczył brązowy medal młodzieżowych mistrzostw Polski (opiekunem tego zespołu był trener Janusz Domaradzki), dołączył do pierwszej ekipy trenera Cezarego Moledy. Młodego zawodnika redakcja „Polonia Ole!” witała radosnym tytułem: „Piątek na dobry początek!”, umieszczonym nad tekstem podsumowującym jego nieoficjalny debiut wśród seniorów. Czarne Koszule zremisowały grę kontrolną w Ciechanowie z Heko Czermno 1:1, a Łukasz strzelił w niej wyrównującego gola (w 76. minucie, w 62. wszedł na boisko z ławki rezerwowych, zastąpił Dariusza Dźwigałę). Ambitny, utalentowany chłopak jeszcze czas jakiś czekał na oficjalny debiut. Potem trwał przy Polonii na dobre i na złe, obok zbieranych pochwał, przeżywając także gorycz spadku z ligi i zawiedzionych nadziei w okresie, gdy klub zyskał potężne finansowe wsparcie nowego prezesa – Józefa Wojciechowskiego. Sportowy rozwój Piątka przebiegał jednak harmonijnie, a marzenia o wielkim sukcesie z Czarnymi Koszulami przerwało dopiero bankructwo sekcji piłkarskiej w 2013 roku. Po wyjeździe z Warszawy, wielokrotnie, przy różnych okazjach, podkreślał, że zawodową grę w futbol chce zakończyć przy Konwiktorskiej. Minęło siedem długich lat i wrócił. Teraz głośno wyraża chęć powrotu na ligowy szczyt. Znów w macierzystych barwach.
Bez fałszywej skromności można Cię nazwać najbardziej doświadczonym piłkarzem w trzeciej lidze. W Ekstraklasie grałeś przez blisko dekadę, występując w niej aż 268 razy, do końca sezonu 2019/2020 miałeś sporo do zaoferowania w ŁKS-ie na tym poziomie. Stać Cię chyba było, żeby ciągle grać wyżej?
Też tak uważam. Rok temu otrzymywałem propozycję występów w drużynach pierwszej ligi. W klubach Ekstraklasy natomiast już sporą uwagę zwraca się na metrykę zawodnika. Chciałbym w niej dalej grać i czuję, że stać mnie na to, ale cieszę się, że jestem w Polonii! To z nią mam nadzieję osiągnąć cel.
Opowiedz proszę o okolicznościach powrotu na Konwiktorską.
Za przebieg negocjacji i podpisanie umowy [w dniu zawarcia ważnej do 30 czerwca 2022 roku – przyp. red.] odpowiadał przede wszystkim dyrektor sportowy Piotr Kosiorowski. W trakcie rozmów nadal byłem związany z ŁKS-em, z którym również prowadziłem rozmowy o warunkach pozostania. Ostatecznie podjęliśmy w Łodzi decyzję o rozwiązaniu kontraktu za porozumieniem stron.
Czy prezes Nitot też był obecny przy finalizowaniu Twojego transferu?
Z nim wtedy jeszcze nie rozmawiałem.
Za Tobą już niemal rok przy Konwiktorskiej, od momentu wyczekiwanego przez nas powrotu. Trudno tu uciec od tematu braku awansu do drugiej ligi. Czy potrafiłbyś, jako lider tej drużyny, wskazać główny czynnik niepowodzenia? Po rundzie jesiennej traciliście do prowadzącej w tabeli Pogoni pięć punktów, by wiosną w pewnym momencie urosła ona aż do 23…
Zaważyły „głupio” tracone punkty w meczach, w których nie zasługiwaliśmy na zły wynik. Ale jako pierwszy powód podałbym przegrane bezpośrednie spotkanie z Pogonią w Grodzisku [0:1, mowa o pierwszym wiosennym starciu obu ekip – przyp. red.]. Ten wynik i ucieczka rywali w tabeli podcięły nam skrzydła. Odwrotne rozstrzygnięcie dałoby nam przypływ większej energii. Zdziałalibyśmy więcej.
Szef klubu, pan Nitot, bardzo chce awansu w kolejnym sezonie. I zapowiedział już posiłki. Ujawnił przy tym nazwisko nowego trenera [piszemy o tym szerzej na str. 36-37 – przyp. red.]. Jest jeszcze za wcześnie, by pytać Cię o Rafała Smalca, z którym dotąd rywalizowaliście, ale czy pokusiłbyś się o wskazanie pozycji, które wymagają uzupełnień?
Odpowiedź na to pytanie jest bardzo prosta. Na każdą pozycję trzeba szukać wzmocnień. Obecność konkurentów do miejsca w składzie zawsze zwiększa rywalizację. W takiej sytuacji każdy musi dawać z siebie maksimum zaangażowania na treningach. Nie zawsze jest to możliwe, ale silną drużynę trzeba budować właśnie w ten sposób.
Wróćmy do Twoich korzeni, bo jesteś polonistą z krwi i kości. Debiutowałeś w naszych barwach w Ekstraklasie jesienią 2005 roku…
Tak, gdy pierwszym trenerem był Cezary Moleda…
… jak wspominasz tamten czas? Jak bardzo zmienił się futbol przez dalszych 15 lat?
Dzisiaj w piłkę gra się dużo szybciej. Trzeba uważniej analizować występy przeciwnika. Olbrzymią rolę pełni taktyka. Niektóre mecze wygrywa się wyłącznie dzięki detalom wyłuskanym w ramach uważnej obserwacji sposobu gry rywala. W przeszłości nie była ona aż tak ważna. Wiadomo, nadal są momenty, kiedy piłkarz może łamać schemat. Ale musi się trzymać podstawowych przedmeczowych ustaleń z trenerem i drużyną. Dostrzegam to nawet na poziomie trzeciej ligi.
Właścicielem Polonii był wówczas Jan Raniecki, wielki przyjaciel, kibic i mecenas klubu, wydawca naszego miesięcznika. Z pewnością miałeś okazję go poznać. Jak zapamiętałeś tego niezwykłego człowieka?
To prawda. Spotkałem pana Ranieckiego kilka razy i wspominam jako uśmiechniętą, serdeczną osobę. A także to, że oddał serce za Polonię.
O Twojej klasie świadczy fakt, że utrzymałeś miejsce w kadrze zespołu w kolejnych latach, gdy prezesem został Józef Wojciechowski, a wraz z nim przy Konwiktorskiej nastał czas wielkich pieniędzy i wielkich transferów. I chociaż nazwiska kolejnych zawodników były coraz bardziej znane, trenerzy nie odstawiali Łukasza Piątka! Którego z kolegów wspominasz najlepiej, tzn. myślisz sobie o nim: „Z tym gościem współpracowało się na boisku naprawdę dobrze?”.
O, to ciężkie pytanie. Na pewno było ich więcej niż tylko jeden. Mogę przyznać, że z większością lubiłem grać. Ale jeżeli zadałbyś mi pytanie, komu podawało się piłkę z myślą: „On już będzie wiedział, co z nią dalej zrobić”, to wymieniłbym Radka Majewskiego i Adriana Mierzejewskiego. A prywatnie, bardzo dobrze wspominam Ebiego Smolarka i Radka Majdana. Z oboma mam szczególny kontakt. Gdybyśmy mieli teraz spotkać się gdzieś na mieście, na pewno zamienilibyśmy przyjazne słowo.
Wróćmy jeszcze do prezesa Wojciechowskiego. Nagle, zmęczony brakiem pożądanego sukcesu, odszedł. W szczególnym momencie, bo okazało się, że pod nosem miał świetnego fachowca, Piotrka Stokowca, i całą bandę ambitnych chłopaków: Piątków, Wszołków i Teodorczyków. Czy Twoim zdaniem w tamtych latach nie przegapiony został moment, żeby wskazać ówczesnemu właścicielowi inną drogę niż wydawanie grubych milionów na głośne transfery? Sezon 2012/2013, dla Polonii ostatni jak dotąd w Ekstraklasie, pokazał, że zwycięski może być projekt, gdy stawia się na głodną sukcesu, utalentowaną młodzież…
Też trudno rozstrzygnąć tę kwestię. Prezes Wojciechowski rzeczywiście otaczał się licznymi doradcami, którzy mogli mieć na niego wpływ. Na klub wykładał jednak prywatne pieniądze i ostatecznie to on podejmował kluczowe decyzje.
A jak ocenisz przebieg piłkarskich karier Pawła Wszołka i Łukasza Teodorczyka? Moim zdaniem, niestety nie osiągnęli w futbolu sukcesu na miarę talentu, którym imponowali blisko dekadę temu przy Konwiktorskiej.
Nie zgodzę się. Według mnie, ich kariery potoczyły się całkiem fajnie. A to dlatego, że potrafili wznieść się ponad poziom polskiej ligi, udało im się pójść dalej i zaznaczyli swoją obecność na boiskach zagranicznych.
Jestem przekonany, że razem z pozostałymi kolegami byliście materiałem na mistrza Polski. „Stoki” relatywnie szybko poukładał tę ekipę. I spójrz, w Lechii, mimo braku spełnienia marzeń o mistrzostwie, zachowuje stanowisko pierwszego trenera.
Tak, to naprawdę była drużyna, potwierdzam. A co do Piotra Stokowca, kiedyś usłyszałem takie zdanie, że dobry trener potrafi utrzymać swoją pracę. Dlatego nadal cieszy się zaufaniem w Gdańsku.
Przejdźmy do lżejszych pytań. W Polonii (i nie tylko) regularnie przypominałeś o sobie piłkarskiej Polsce jakimś golem, którego się nie zapomina. Którego z nich byś wyróżnił? Ja stawiam na trafienie na Legii, jesienią 2009 roku [patrz zestawienie poniżej – przyp. red.].
Sam przyznam, że co jakiś czas mogłem się pochwalić efektownym strzałem. I tak – tę bramkę, zdobytą w derbach, wspominam najlepiej.
A nie najlepiej zapewne trafienie z kolejnej rundy w meczu przeciwko Wiśle w Warszawie (0:1), kiedy to piłka po Twoim podaniu do Sebastiana Przyrowskiego, nieoczekiwanie znalazła się w naszej bramce (śmiech)?
Był czas, że „kłóciliśmy się” o tę sytuację. Sebastian twierdzi, że sam strzelił sobie tego gola. I ja mu przyznaję rację! Bo w statystykach zaliczają go mnie (śmiech)!
Obostrzenia sanitarne związane z epidemią koronawirusa typu SARS-CoV-2 utrudniają życie także piłkarzom. Jak sobie z tym radzisz?
Bardzo się staram stosować do ustalonych w klubie reguł. Każdy musi być naprawdę ostrożny [rozmowę przeprowadziliśmy telefonicznie – przyp. aut.]. Trudno dodać coś więcej.
Przez półtorej dekady od Twojego dołączenia do pierwszej drużyny Polonii sporo się zmieniło w Twoim życiu prywatnym, założyłeś rodzinę, a nie było okazji, żeby o tym porozmawiać.
Swojego syna nazwaliśmy z żoną Diego. Jednak dodam, że nie ma to związku z Maradoną.
Uznałeś po prostu, że to wystarczająco piłkarskie imię?
Tak właśnie.
Co chciałbyś przekazać na koniec tej rozmowy naszym Czytelnikom?
Oczywiście życzyć im tego, co i sobie: awansu do Ekstraklasy. Ja w niego wierzę!
Rozmawiał Paweł Stanisławski
Fot. Mateusz Eichler – Polonia Warszawa S.A.